Podczas pisania w uszach http://www.youtube.com/watch?v=bNKbeV3wM84 :))
Mając dwadzieścia pięć lat i
dziewięcioletni związek za sobą… wracam do miejsca z którego przyszłam.
Czuję się jakbym znów miała 15 lat, może z kilkoma różnicami: brak
realnych przyjaciół, jednego rodzica
mniej, więcej skrzywdzonych osób wokół,
zdana matura, nie skończone studia, brak dachu nad głową. Są też sprawy, które
przez te dziewięć lat się nie zmieniły… nadal mużyka ma wielki wpływ na moje
życie, na moje uczucia, odczucia, nastrój, humor, czasem na moje słowa i czyny…
Kiedyś już pisałam bloga, dawno, dawno temu. Później go
zawiesiłam(?) coś z nim zrobiłam a teraz nie mogę przypomnieć sobie hasła i go
reanimować a szkoda, WIELKA szkoda, bardzo bym chciała sobie poczytać to co
pisałam kiedyś :) może kiedyś sobie przypomnę, wiem, że ciągle jest tam gdzieś
w tej blogosferze całej i trzyma moje wspomnienia.
Wydaje się, że osoba dwudziestopięcio letnia powinna mieć
jeśli nie ułożone życie to chociaż już jakiś plan na nie. Jakiś cel, cokolwiek.
Co mam ja w tej chwili? Mieszkanie na sprzedaż na które wzięliśmy kredyt razem
z ex narzeczonym… i w sumie to tyle co mam! Ha! Śmieszne (?) groteskowe dla
mnie, naprawdę.
A przepraszam! Mam jeszcze psa, którego dostałam od ex na
naszą pierwszą rocznicę. O!
Kiedy się poznaliśmy miałam szesnaście lat, przyjaciółka
namawiała mnie żebym się z Nim umówiła „Wiesz tak do końca wakacji, przynajmniej
się nudziła nie będziesz”. No ok, co mi szkodziło nie? Było fajnie, miło,
gówniara której starszy o cztery lata chłopak skradł pocałunek po pierwszej
randce w klatce bloku w którym za równo On jak i ona mieszkała. Początki były
trudne, nie będę zagłębiać się w szczegóły, lecz z biegiem czasu było lepiej.
Przekonałam się do niego, jakieś trzy, może cztery lata sielanki. Później coś
zaczęło się zmieniać. Pomimo tego zaręczyliśmy się, kupiliśmy mieszkanie… Po
kolejnych trzech latach, któregoś dnia zaczęliśmy rozmawiać o dziecku, nawet
przez pół roku można powiedzieć, że się staraliśmy ale jakoś nic z tego nie
wyszło. Minęły dwa następne lata… w styczniu tego roku- ja jeszcze przed
dwudziestymi piątymi urodzinami, On już po dwudziestych ósmych znów powrócił
temat dziecka. Zapaliła mi się czerwona lampka… i to był chyba ten moment w
którym stwierdziłam, że się wypaliłam w tym związku, że nie ma sensu dalej
próbować skoro ja nie czuję tego CZEGOŚ. Już dawno nie patrzyłam na Niego z
czułością, Jego dotyk nie sprawiał mi żadnej przyjemności, ja miałam swój
świat. Cieszyłam się kiedy wieczorem przychodzili do Niego koledzy na mecz, na
piwo, ja wtedy mogłam otworzyć swojego laptopa i wejść w wirtualny świat.
Cieszyłam się kiedy nie spędzaliśmy razem czasu, jeśli kino to też ze
znajomymi- irytowała mnie obecność tylko Jego osoby. Ta rozmowa o dziecku
uświadomiła mi, że nie mogę tego zrobić. Najpierw pomyślałam, że ok, ja mogę
się męczyć, jakoś dam radę (teraz myślę- tylko po co?) ale DZIECKO? Chyba
zdałam sobie sprawę, że tak nieodpowiedzialna być nie mogę, nie będę skazywać
małego człowieka na życie w takiej rodzinie. Wtedy też uświadomiłam sobie, że
już kupno wspólnego mieszkania było błędem, chyba myślałam wtedy, że to
chwilowe- moje ostudzenie uczuć do Niego, że będzie lepiej, że przecież wszyscy
mają kryzysy tak? W tym samym momencie przypomniałam sobie moment w którym
zapytał czy za niego wyjdę- moja first thought? Ale jak to? Przecież to nie TO!
First answer? TAK. Teraz mam wielką ochotę się za to porządnie pierdolnąć! Po
cholerę się zgodziłam jak już wtedy czułam, że On nie jest Tym jedynym (jakie
to festyniarskie!) Chyba jednak znam odpowiedź na pytanie dlaczego się
zgodziłam: z wygody, z przyzwyczajenia do myśli, że jesteśmy razem tyle czasu i
pewnie już będziemy, trochę ze strachu, że bez Niego sobie w życiu nie poradzę,
ze strachu przed samotnością, ze strachu, że nikogo już sobie w życiu nie
znajdę. Chyba dlatego się zgodziłam. Byłam słaba całe życie, tak długo już
wiedziałam, że to nie TO a mimo wszystko nie byłam w stanie mu powiedzieć, że
Go nie kocham bo bałam się, że Go zranię. Bałam się, że On mnie kocha a ja
okażę się taką suką która Go zostawia jak jej się znudził. Bałam się, że
wszyscy będą mnie oceniać, że On tak dużo dla mnie zrobił a ja jestem taka
niewdzięczna i odchodzę. Tak się tego wszystkiego bałam, że nawet myślałam o
samobójstwie, wolałam odebrać sobie życie niż powiedzieć mu, że Go nie
kocham!!! Nawet podjęłam taką decyzję, jakoś w marcu. W maju Ex miał jechać na
weekend na szkolenie, wtedy miałam to zrobić. Wiedziałam, że Jego nie będzie,
będę miała dużo czasu. Jakoś to zaplanuję i już. Nawet przeczytałam bloga
kobiety która opisuje swoje życie po samobójstwie swojego męża. Beczałam prawie
przy każdym jej wpisie. Jednak ta myśl odeszła po tych wydarzeniach -> Pewnie
do tej pory bylibyśmy razem gdyby nie impreza na której MUSIELIŚMY być kilka
dni temu. Wcześniej pokłóciliśmy się o jakąś głupotę i ciche dni trwały już
prawie tydzień. Na imprezie po kilku piwkach języki nam się rozwiązały a ja
nabrałam odwagi no i poszło. On zapytał co się dzieje a rozmowa skończyła się
na tym, że musimy się dogadać co do sprzedaży mieszkania i spłaty kredytu. Dwa
dni później zapytał czy decyzję podjęłam już na 100% , ja nie wiedziałam o co
dokładnie pyta więc powiedział, że chodzi mu o to czy się rozstajemy, czy na
pewno chcę sprzedać mieszkanie bo on tego nie chce… Wiedziałam! Tego się bałam,
że tam na imprezie mówił, że mam rację mówiąc że się wypaliliśmy, że między
nami nie ma już tego co kiedyś a teraz?! Teraz znów twierdzi, że mnie kocha. NO
KURWA!!!! Odpowiedziałam, że tak, że jestem pewna, że nie widzę już sensu. Nic
nie powiedział. Od tamtego dnia minęły kolejne dwa. Zabrał swoją poduszkę z
sypialni i przeniósł się do innego pokoju, rozmawiamy tylko o rachunkach i
typowo organizacyjnych rzeczach. Nasi rodzice jeszcze nic nie wiedzą, ja na
razie nie mam odwagi nic mówić, On chyba też. Być może ma nadzieję, że zmienię
zdanie. W końcu nie raz już się rozstawaliśmy, kiedyś nawet się wyprowadziłam,
ale w końcu wróciłam. Teraz tak się nie stanie. Dlaczego? Dlatego, że kiedy w
końcu mu powiedziałam, że to koniec- odczułam wielką ulgę. Jakby przysłowiowy
kamień spadł mi z serca. Kiedy o Nim myślę nie czuję nic, zupełnie, jedynie
strach, że Go skrzywdziłam. Żadnego uśmiechu na twarzy myśląc o Nim. Żadnego
ciepła w środku, żadnej tęsknoty. Nic. Czy to nie najlepszy dowód na to, że
powinniśmy się rozstać?
Na tą chwilę to tyle jeśli chodzi o mojego Ex. Pewnie
jeszcze nie raz będę o Nim pisać, jakieś przemyślenia, wspomnienia, odczucia w
stosunku do Jego osoby.
Siedzę teraz w domu sama, no ok, z psem. Impuls, że
założyłam tego bloga? Chyba tak, ale też czuję coś takiego jakbym cofnęła się o
te dziewięć lat do tyły, jakby nic się nie zmieniło. Wtedy tez pisałam właśnie
i to takie dziwne jest… czuję się jak taka nastolatka… to chore. Powinnam być
kobietą po studiach, posiadającą lub szukającą ambitnej pracy z dobrymi
zarobkami, powinnam mieć jakiś cel, do czegoś dążyć a tymczasem ja chcę się
bawić, żyć beztrosko, nie martwić się niczym, jeździć po kraju, może po świecie
na koncerty Marsów (:D) chcę odwiedzić pewną Osobę… Chyba wciąż jestem
niedojrzała gówniarą która ma pstro w głowie. Przeraża mnie to, głupie ale dużo
moich koleżanek ma już dzieci, co raz częściej słyszę, że kolejna kumpela z
liceum zakłada rodzinę a ja co? Ja pierdolę! Nieźle…
Zaczynam od nowa pisać bloga. Zaczynam od nowa życie...