sobota, 8 lutego 2014

Past... Present...


17.20

Wiem, że muszę zacząć od początku. Poprzedni wpis skończyłam w takim miejscu, że byłoby nie fair go nie dokończyć.

Żebym sama mogła przypomnieć sobie jak to było, wróciłam do smsów od C. z tamtego czasu, przeczytałam część, bardzo malutką tą z początku…

Spacerowałam z psem, słuchałam muzyki, klik klik i sms od C z pytam ‘Co się nie odzywasz?. Ostatni raz rozmawialiśmy na początku stycznia, miał się zastanowić. Nie odzywał się prawie dwa miesiące i nagle pyta czemu się nie odzywam? Wkurzyłam się! Jaja sobie robisz? Tak się po cichu zastanawiałam. No kurde! Z drugiej strony w jednej sekundzie serce zaczęło mi walić jak szalone, gęba się cieszyła BO JEDNAK MYŚLAŁ! Nigdy wcześniej sam pierwszy nie napisał! Odpisałam, że nie miałam czasu bo coś tam, coś tam (kłamstwo, łgarstwo, oszustwo :D) popisaliśmy chwilę o tym co u mnie, że nowa praca, jakie plany na przyszłość itd. aż w końcu napisał, że myślał nad tym moim pytaniem (czy chce się z kimś spotykać itd.) Zapytałam, czy mój Ex już mu nie przeszkadza i napisałam, że bardzo mnie teraz zaskoczył. Odp, że Ex mu nigdy nie przeszkadzał, tylko sam chciał z nim o tym porozmawiać, żeby się nie dowiedział od koleżanek plotkarek w pracy a po chwili dopisał ‘ale cieszysz się z tego zaskoczenia, czy raczej nie…’ Urocza wiadomość prawda? :D ale, ale, za to, że kazał mi tak długo czekać, nie napisałam mu, że skaczę z radochy pod sam sufit, że gęba mi się cieszy tak, że gdyby nie uszy to uśmiechałabym się do koła głowy :P Tak! Byłam mendą w tamtej chwili, taka moja natura, jeśli ktoś sprawia (nawet nieświadomie) że jest mi źle, nie ułatwiam życia później. Swoje MUSZĘ odegrać! Napisałam:  ‘Gdybyś mi tak napisał z miesiąc temu to pewnie bym się nawet nie zastanawiała, tylko bym się cieszyła bo sama tego chciałam ale od naszego ostatniego spotkania trochę się zmieniło. Pojawił się pewien ‘adorator’ jak to sam ująłeś, no i chyba teraz mam problem…’ Oczywiście owym adoratorem wtedy był Mateusz, z którym bądź co bądź spotykała się w tamtej chwili. STRASZNIE byłam ciekawa co teraz napisze cwany C i wcale mnie nie zaskoczył, aczkolwiek zdenerwował bo poddał się od razu bez żadnej walki, bez żadnych pytań, ot tak o! Napisał, że to teraz odjebał, że skoro tak to tego smsa nie było i że koleżeństwo też mu pasuje i że poza tym to przecież wiem, że życie singla mu zawsze odpowiadało, więc żebym się nie przejmowała. No myślałam, że go rozniosę przez ten telefon!! Wściekłam się i dałam mu to odczuć w kolejnej wiadomości: ‘Nie wiem czy życie singla CI pasuje. Wiesz jak było, zawsze Cię lubiłam i nie wierzę, że tego nie widziałeś… Zdecyduj się C albo chcesz, albo nie… Ja się zebrałam na szczerą rozmowę z Tobą, chociaż kosztowało mnie to zajebiście dużo nerwów, ale wiedziałam czego chcę. Powiedziałeś, że musisz się zastanowić więc ok, nie odzywałeś się dwa miesiące, aż tu nagle sms, że w zasadzie moglibyśmy spróbować, a po godzinie piszesz, że jednak nie było tematu?’ Ohhh jak ja sobie ulżyłam tym smsem :D Chociaż z jednej strony tez pokazałam mu swoje emocje, że mi zależy skoro wkurzyło mnie, że od razu sobie odpuszcza… teraz tak się zastanawiam, że mógł chcieć mnie sprawdzić :)  Serce chyba waliło mi 1000 razy na minutę w czasie kiedy czekałam na odpowiedź, ręce mi się trzęsły, pamiętam to mimo, że minął prawie  rok. Odpisał mi, że On też mnie lubi, ale nigdy nie myślał o mnie, że mogłoby coś być, że On jest dalej za, tylko żebym teraz ja to dobrze przemyślała… i dwie uśmiechnięte buźki. Odpisałam ‘ I niech mi ktoś powie, że to za kobietą ciężko trafić :P’ a On na to, że ‘Zobaczysz, jeszcze ja Ci to powiem :)’ :P no i tak, temat się trochę uciął, zeszliśmy na neutralne tematy żeby zbić ciśnienie i nerwową atmosferę. I tak minął miesiąc, a my dalej pisaliśmy, przedrzeźnialiśmy się w wiadomościach, czytałam dzisiaj wszystkie te smsy i trochę się pośmiałam, kilka razy łezka zakręciła się w oku… W międzyczasie, praktycznie zaraz jak znów pojawił się C skończyłam znajomość z Mateuszem. Ciężkie to było, przede wszystkim dlatego, że było mi Go żal, by6ło mi go szkoda bo to dobry chłopak. Mam nadzieję, że w końcu trafi na dobrą, fajną dziewczynę, która doceni kogoś takiego jak On. Co prawda trudno było mu się z tym pogodzić, dzwonił jeszcze później, czasami płakał mi w słuchawkę, strasznie było mi tego słuchać dlatego w końcu ucięłam kontakt definitywnie i ostro, nie zostawiłam mu żadnej nadziei bo to tylko by Go krzywdziło.

Minął kolejny miesiąc, święta, moje urodziny, moje imieniny i w końcu przyszedł taki wieczór kiedy znów pisaliśmy z C o pierdołach, jak zwykle, to był 22 kwietnia. Popisaliśmy, popisaliśmy i od tamtej pory nie dostałam już od Niego żadnej wiadomości. Nie wiem dlaczego tak się stało, ale ani On nie napisał, ani ja już się nie odezwałam… Chyba miałam dość czekania. Od lutego minęły dwa miesiące a my nic tylko ciągle pisaliśmy smsy, nigdy się nie spotkaliśmy, a było tyle okazji. Moje urodziny, moje imieniny, spotkania z wspólnymi znajomymi a mimo to nigdy nie padła z Jego strony żadna propozycja spotkania… jak dzieci… Może jestem zbyt uparta? Może mam dziwne zasady? Czy to dziwne, że po tej całej historii ja nie wyszłam z propozycją spotkania? Kurde! To w końcu On jest FACETEM! Ja i tak zrobiłam dużo, dałam szansę, nie odpuściłam, chociaż mogłam…

No i cóż, tak się historia z C skończyła. Ehh, aż mi łezki znów poleciały. Od tamtego czasu minęło wiele miesięcy, znów dużo się zmieniło, już nie pamiętam czy wtedy płakałam, ale pewnie tak. NA PEWNO! Szkoda mi tego, szkoda bo wiem, że mogłoby coś być, ale sama do przodu iść nie mogłam, sama nie chciałam tego ciągnąć, chciałam żeby On też chciała a skoro stało się tak jak się stało to jednak chyba mu nie zależało. Trochę dziwnie teraz mi się czyta te wiadomości. Chyba dlatego, że od tamtego czasu ja sama się zmieniłam. Teraz inaczej bym to wszystko pokierowała, ale teraz jestem bardziej pewna siebie i tego jak mają wyglądać rzeczy, które chcę i relacje z ludźmi z którymi chcę prowadzić jakieś relacje. Chociaż pewnie to co napiszę dalej kompletnie temu zaprzeczy. HAH! Cała ja :D Skrajność, pamiętacie to hmm? :)


Tak się zastanawiam czy nie skończyć na dziś? Znów będzie dużo do przeczytania, dużo do przyswojenia, a chciałabym żebyście napisały co myślicie o sytuacji z C. Może Wy macie jakiś pomysł na to, dlaczego wyszło jak wyszło i boję się trochę, że kiedy napiszę co i jak u mnie w chwili obecnej to… A z resztą!!!

W maju sprzedałam mieszkanie!!!! Jaka to była radość!! Z Ex już nie mamy nic wspólnego, z resztą w tym tygodniu dowiedziałam się, że się żeni :P Swoją drogą śmieszne jest to, że człowiek nawet jeśli mieszka daleko i tak wie na bieżąco co się dzieje w poprzednim miejscu zamieszkania dzięki ‘życzliwym’ ;) Swoją drogą życzę szczęścia na nowej drodze życia a przyszłej małżonce składam wyrazy współczucia ;)
Chociaż jeśli z ręką na sercu mam pisać to trochę jest mi przykro, ale nie dlatego, że to On się żeni, tylko dlatego, że ja też już bym chciała :) Od dawna chcę mieć dziecko, założyć rodzinę, ale życie układa się tak a nie inaczej…

Przeprowadziłam się do Kaśki :) na jakiś czas. W sierpniu koleżanka poznała mnie z fajnym chłopakiem, Marcinem. Wspólna zabawa na imprezie, kilka spotkań, luźna znajomość, żadnych deklaracji. Pamiętam, że któregoś ranka, przy śniadaniu z Kaśką powiedziałam jej, że czuję, że to nie jest facet dla mnie. Zaskoczyłam ją tym, bo Marcinowi niczego nie brakowało, był starszy ode mnie dwa lata, miał dobrą pracę, stałą już od kilku lat, poukładane w głowie, przystojny. Ale nie było tego CZEGOŚ. Znów, jak w sytuacji z Mateuszem. I znów stwierdziłam, że nic nie tracę, jak mam siedzieć w domu i zamulać to przecież możemy spędzić miło wspólnie czas. Zaprosił mnie na wesele jako osobę towarzyszącą które miało się odbyć dokładnie 21 września. Dwa tygodnie wcześniej zadzwoniła do mnie koleżanka Monika z pytaniem co robię za tydzień w weekend, tzn 14, 15 września bo ma w rodzinie wesele i jej młodszy brat nie ma z kim iść, bo rozstał się niedawno z dziewczyną, konkretny zawód miłosny i chce iść na to wesele sam. Wytłumaczyła mi, że absolutnie nie chce nas swatać ( o Marcinie nie wiedziała nawet) bo Kamil jest młodszy ode mnie, poza tym jest kierowcą, jeździ po Eurobie i nie ma czasu na związki no i do tego ten zawód miłosny no i ogólnie dzwoni do mnie, żeby się zapytać czy chcę iść się pobawić na weselu tak na luzie, po prostu się zabawić i jeśli się zgodze to dopiero da znać swojemu bratu, żebyśmy się dogadali bo On jest anty, uparł się, że pójdzie sam itd. więc chce Go postawić przed faktem dokonanym. Nie wiem czemu, jakoś tak bez większego namysłu się zgodziłam. W zasadzie z Moniką nie znałam się zbyt dobrze, Kamila nie znałam w ogóle, nawet Go na oczy nie widziałam, nigdy w życiu nie byłam u nich w domu i bez problemu się zgodziłam, żeby Monika z mężem przyjechała po mnie w piątek po południu, z nimi miałam jechać do ich rodzinnego domu na wschodzie Pl, w sobotę wesele, w niedzielę poprawiny i w poniedziałek powrót. No cóż, takie małe szaleństwo. Marcinowi po prostu oznajmiłam, że jadę i tyle. Nie przejawiał jakiegoś większego niezadowolenia czy zazdrości. Nie miał z tym problemu.

Następnego dnia po telefonie od Moniki, zadzwonił Kamil, żeby podziękować, że chcę z nim iść dotrzymać mu towarzystwa no i ogólnie tak pogadać trochę żeby się poznać, żeby nie było sztywno jak się spotkamy w piątek. I tak gadaliśmy cały tydzień, aż do TEGO piątku. Gadaliśmy i gadaliśmy przez ten telefon, wyciągał ze mnie wszystko jak leciało, cała moją przezłośść. Sam też dał z siebie co nieco wyciągnąć no i fajnie, złapaliśmy jakiś tam kontakt. W piątek przyjechała Monika z mężem, którego tez dopiero wtedy poznałam, a który już w samochodzie stwierdził, że jak mnie Kamil zobaczy to na bank się zakocha :D :D :D Śmiechu po drodze była masa. Dojechaliśmy, poznaliśmy się, wiadomo, że na początku mimo wielu rozmów było trochę niezręcznie, ale wieczorem usiedliśmy we czwórkę przy flaszeczce, oglądaliśmy płytę z wesela Moniki i Marka no i się atmosfera rozluźniła. Wesele mimo kiepskiego Dj’a, za to dzięki zwariowanym gościom było udane. Pojedliśmy, popiliśmy i pojawiły się nawet jakieś BUZIACZKI <zawstydzona> :P Pojawiły się też trochę poważniejsze rozmowy, na temat ewentualnych przyszłych planów, oczywiście oboje z Kamilem ostro zaprzeczaliśmy co byśmy mieli w planach jakieś związki w najbliższym czasie a skończyło się na tym, że na wesele z Marcinem już nie poszłam, za to kolejny weekend również spędziłam w towarzystwie Kamila. A później już samo poszło :) Pojechałam z Nim w naszą pierwszą, wspólną trasę do Austrii. To była fajna trasa, to w ogóle był fajny czas. Wiecie, takie początki znajomości, gdzie u każdego pojawiają się maślane oczka, każdy się stara. Jakieś flirciki, trochę jakiejś gry, przedstawianie siebie z najlepszej strony… Chociaż ja… hmmm, pamiętam, że już wtedy powiedziałam Kamilowi, że nie mam zamiaru znów stracić prawie dziesięciu lat na kolejnego faceta, że nie jestem w stanie długo czekać. W tym roku kończę 27 lat, chcę mieć dzieci niedługo a On, no cóż- jest ode mnie młodszy o 5 lat! Powiedziałam mu, że chcę spróbować, ale boje się już teraz jak to będzie dalej, że nie umiem sobie wyobrazić naszego wspólnego bycia razem kiedy ja pójdę do pracy a on będzie dalej jeździł. Twierdził, że jakoś to będzie, że jak się skończy zima to poszuka innej pracy żeby być na miejscu w domu. Tylko, że ja wynajmuję teraz mieszkanie w Warszawie, tutaj szukam pracy, a On mówiąc ‘być na miejscu, w domu’ ma na myśli swój dom, 120 kilometrów od Warszawy.

Za dwie godziny miną równe dwa tygodnie odkąd widzieliśmy się ostatni raz i to jest jak na razie najdłuższy okres przez który się nie widzieliśmy, nie będę ukrywała, że nie jest łatwo. Praca Kamila jest o tyle też specyficzna, że dostaje telefon i musi jechać, nie wiadomo na ile, nie wiadomo kiedy wróci. Najczęściej jest to kilka dni, rzadko zdarza się, żeby był na wyjeździe tydzień bez powrotu do domu, z ty, że kiedy wraca do domu, to do siebie. W domu też ma sporo obowiązków, jest zalatany.

Może jesteśmy ze sobą krótko, ale na poważnie, tak mi się wydaje. Trochę różnią się nasze wizje przyszłości. Kamil chce najpierw wykończyć górę u siebie w domu, żebyśmy mieli gdzie mieszkać i dopiero wtedy pomyśleć o ślubie. Ja wolałabym na odwrót. Decyzja nie została podjęta, póki co ani na jedno, ani na drugie nie mamy pieniędzy…

W czwartek Kamil wrócił do domu, rozmawialiśmy o tym, że planuje na wiosnę postarać się o dotację na rozkręcenie własnego biznesu, a do tego nadal byłby kierowcą u aktualnego pracodawcy, oczywiście na innych zasadach niż do tej pory bo rozkręcenie własnej działalności wymaga poświęcenia czasu, ale pieniądze jakieś też trzeba zarabiać, a taki początkujący biznes na początku raczej wymaga włożenia w niego własnych dochodów nim sam zacznie przynosić zyski. Wszystko jest takie słodko gorzkie, cieszę się, że jest zaradny, że chce się dorobić, mieć coś swojego ale z drugiej strony gdzie w tym wszystkim jestem ja? Tu się zaczynają te schody, o których mówiłam mu na samym początku, że jesteśmy na dwóch różnych etapach. Mało tego, ja jestem przyzwyczajona, że jeśli dwoje ludzi jest w związku, to są RAZEM, a nie jedno gdzieś a drugi gdzie indziej. Nie ma mowy o tym, żeby wprowadził się do mnie, bo tam ma pracę i tam ma dom, który chce wykończyć. Tam ma rodzinę itd. Rozumiem Go, dlatego nic nie mówię, nie zadaję tych pytań, które piszę tutaj. Nie chcę być taką dziewczyną, która Go między młotem a kowadłem ale z tyłu głowy mam świadomość tego, że od początku przedstawiłam mu swoje obawy, swoje podejście do przyszłości, a o ile dom można wykończyć w rok- bo da się, o tyle rozkręcić własną firmę na tyle by przyniosła takie zyski, żeby firma zarabiała sama na siebie a do tego dała finanse na to wykończenie już jest bardzo mało realne żeby zmieścić się w 2, 3 latach…  i gdzie ja wtedy będę? W Warszawie, a widywać się będziemy co tydzień w niedzielę albo nawet nie tyle.

Jestem egoistką? Mam świadomość, że On chce to zrobić z myślą o nas, dla nas to wszystko, ale chyba nie będę miała tyle cierpliwości. Widząc co się dzieje od dwóch miesięcy kiedy nie jeździmy już razem w trasy. W czwartek kiedy rozmawialiśmy przez telefon powiedział, że przyjedzie w piątek, w piątek wieczorem zadzwonił, że przyjedzie ale w sobotę bo musi jechać do Katowic w nocy, więc będzie w sobotę ale wieczorem, późnym, późnym wieczorem bo znajomemu popsuło się auto i obiecał, że pomoże naprawić… Zapytałam Go czy będzie mu się opłacało przyjeżdżać żeby przenocować i w niedzielę jechać z powrotem. Nie zapytałam o to dlatego, że nie chcę żeby przyjechał, że nie chcę się z nim zobaczyć tylko szczerze? Siedzę teraz i piszę i On jeszcze nie przyjechał a mi już łzy w oczach stoją bo wiem, że jutro znów pojedzie. Nie wiem czemu tak jest, ale im dłużej się nie widzimy tym jakoś jest mi łatwiej niż wtedy kiedy przyjeżdża co cztery dni i co chwilę znów go nie ma i znów jestem sama. Możliwe żebym bardziej tęskniła zaraz po tym jak się rozstajemy, niż kiedy nie widzimy się dłużej? Może byłoby łatwiej gdybym wiedziała z góry kiedy znów się zobaczymy, może łatwiej byłoby mi się jakoś do tego nastawić. Teraz jest tak, że wyjeżdża w poniedziałek i ja cały dzień ten i następny chodzę i myślę kiedy znów przyjedzie. To mnie wykańcza, dołuje a nie chcę mu truć. Przecież nie mogę od Niego wymagać żeby zostawił dobrą pracę. Nie mam pomysłu na to wszystko, na razie czekam tylko boję się, że nie chcąc jego męczyć swoimi żalami, w końcu zamknę to wszystko w sobie aż w końcu przyjdzie taki dzień jak z Ex, że powiem, że już dłużej tak nie mogę, albo ze strachu przed kolejnym rozstaniem, będziemy widywać się co raz rzadziej aż w końcu każde pójdzie w swoją stronę.

Czasami mam nadzieję, że dam radę, że jakoś to przeczekam ale wtedy znów przypominam sobie, że ani Kamil ani nikt inny nie może mi nawet powiedzieć ile mam czekać, ile to potrwa. Obiecałam sobie, że nie będę robiła nic wbrew sobie a widzę, że znów próbuję zagryzać zęby. Jakiś czas temu wyszła taka rozmowa, o czymś gadaliśmy i Kamil powiedział, coś na zasadzie że kiedyś weźmiemy ślub a ja na to odpowiedziałam już nie pamiętam dokładnie… że nie chcę rozmawiać na ten temat, czy ‘ dobra weź przestań’ i On oczywiście zaczął drążyć, że dlaczego nie chcę o tym rozmawiać, że czemu mielibyśmy się znów kłócić niby i czy chodzi o to, że nie wiadomo kiedy to będzie itd. Nie weszłam w temat, w ogóle, nie dałam się w niego wciągnąć bo wiem, że pewnie skończyłoby się moim płaczem, albo powiedziałabym za dużo, czyli to wszystko co dzisiaj tu piszę. Nie chcę stawiać go pod ścianą, wywierać presji a jeśli powiem to wszystko to tak będzie. Nie chcę żeby mógł kiedykolwiek mi wypomnieć, że cokolwiek na nim wymusiłam. Podczas tej ‘rozmowy’ zapytał co zrobię, czy go zostawię jak nie weźmiemy ślubu jakoś niedługo. Odpowiedziałam, że nie, ale to moje nie było tak niepewne, że zaczął się śmiać mówiąc ‘no cóż za entuzjazm’. Nie dziwie mu się, ale sama nie wiem co zrobię, jak będzie.

Raz mi się wydaję, że myślę sercem, dlatego staram się nie męczyć go swoimi fazami. Później wydaje mi się, że myślę rozumem, że jednak mam swoje lata i nie mogę czekać tyle ile Kamil by chciał. Chociaż również myślenie rozumem jest wtedy kiedy chcę dać mu spokój ze swoimi żalami bo przecież On to wszystko chce zrobić dla nas, a żeby to osiągnąć później, teraz musimy coś poświęcić.

Oszaleć mi się już chce :) Paranoja- zamiast się cieszyć na następne spotkanie, to każde jedno zatruwa mi myśl, że za chwilę znów go nie będzie.

Wkurzył się wczoraj kiedy zapytałam czy mu się opłaca przyjechać, powiedział mi to i powiedział, że już mu się włączyło ‘głupie myślenie’. Głupie myślenie tzn. ‘pewnie już mnie nie kocha, chce mnie zostawić’ itd. w zależności od sytuacji. Głupie myślenie dotyczy nas obojga, ja mam głupie myślenie kiedy obiecuje, że zadzwoni a nie robi tego ‘bo coś tam, coś tam’. Nic mu na to nie odpowiedziałam, nic typu żeby tak nie myślał, że nic się nie dzieje itd. Dlatego później już nie zadzwonił, dlatego dzisiaj też nie zadzwonił, pewnie przetwarza w głowie swoje ‘głupie myśli’ a ja obawiam się, że nie mogłabym już rozwiać tych głupich myśli bo sama się z nimi męczę na umór.

Przyjedzie? Nie przyjedzie? Chcę żeby przyjechał, czy nie?


P.S. Przepraszać za tak długa nieobecność? Hmmm… potwierdzają się słowa o tej mojej nieprzewidywalności :)
Pozdrawiam gorąco, ściskam, aaa i byłam na Impakcie w zeszłym roku, na Marsach! Może kiedyś o tym coś… Aha! No ale za jakość wpisu to przeproszę, bo wydaje mi się, że szczególnie druga część jest totalnie chaotyczna :| a w dodatku nie chce mi się jej dzisiaj sprawdzać, dodaję jak jest, ewentualne poprawki może kiedyś :)     

No i jeszcze jedno, mam zamiar zabrać się za zaległości w czytaniu u Was! Marsowych historii…

piątek, 15 marca 2013

'You're my sweetheart... You're my sweetest...'


19.18

Archive- 'Goodbye'



Im dłużej nie piszę, tym trudniej później się za to wziąć od nowa… Skończyłam na początku grudnia, więc ok…

Sprawa z M. została zamknięta, definitywnie, w głowie i w sercu też. Jednak to prawda, że ‘klin- klinem’ ale to zależy też indywidualnie od każdego człowieka i od tego w co wierzy.
Nie rozmawiamy ze sobą, nie myślę o Nim, nie płaczę, nie patrzę codziennie czy jest na gadu, na fejsie. Wyleczyłam się :)
To nie jest tak, że już Go nie ma, że M. zniknął. Jest i zawsze będzie, prawdziwa miłość nigdy z serca nie zniknie, choćby było ich milion w ciągu życia, wszystkie one w nas zostają jeśli są prawdziwe :)

Pod koniec listopada odezwał się do mnie na fejsie pewien chłopak. Zagadał co tam słychać i czy go pamiętam. Hmm zawsze mnie ciekawią takie ‘sytuacje’ kiedy ktoś do mnie pisze a ja nie mam pojęcia kto to jest i najczęściej pytam wprost czy się znamy, czy tak tylko zagaduje i tym razem też tak zrobiłam ale kolega zamilkł. Nie odpisał, a na imię mu nie inaczej jak Mateusz :) tak, tak, kolejny Mateusz na horyzoncie :P W każdym razie nie odezwał się, więc głowy mi długo nie zaprzątał.

W grudniu dużo rozmawiałam z Agatą, z Kasią, z Moniką, z Robertem na temat C. i tego co robić, czy w ogóle coś robić w tym kierunku… Nasze rozważania i dumania stanęły na tym, że jak nie spróbuję to będę żałować. ZNÓW!
Pisałam już, że Agacie bardzo spodobała się wizja mnie w związku z C. więc z racji tego, że z Nim pracuje i widuje się często, postanowiła za moimi plecami przygotować mi odrobinkę grunt i Go wybadać :D
22 grudnia napisałam do niego dłuuuugiego smsa. Tak, zdobyłam się na odwagę chociaż było tragicznie ciężko, nie wiem czy nie ciężej niż wtedy kiedy pisałam do M. tą pierwszą wiadomość po latach. Napisałam, że rozmawiałam  o Nim z Agatą i piszę sama, żeby nie było jakichś dziecinnych podchodów, napisałam, że Go lubię i jakieś tam jeszcze pierdoły. Pamiętam doskonale jak przeżywałam tego smsa, ręce mi się trzęsły, biedna Monika była torpedowana wiadomościami na fejsie, bo potrzebowałam duchowego wsparcia wtedy :) Odpisał, że spoko, ale że Agata nic konkretnego mu o mnie nie mówiła… i ten drugi sms po chwili ‘Lubisz mnie? :)’  heeeeeh :D no i popisaliśmy trochę jeszcze o jakichś głupotach, żadnych konkretów w sumie. I cisza nastąpiła… Po Świętach odezwałam się do Niego jeszcze raz, wiadomo standardowe jak tam po Świętach itd. wszystko spoko, zapytał gdzie się wybieram na Sylwestra, bo słyszał, że idziemy całą ekipą na imprezę… pojawiła się iskierka nadziei, że może pójdzie z nami, może zaproponuje coś sam… i dupa. Nie chciał przyjechać do nas, innych propozycji również brak… nie powiem żebym nie była zawiedziona, BYŁAM ale przynajmniej konwersacje smsowe się nie skończyły. Agata co prawda już dostała wścieklizny, że On taki oporny, że ja tu bym chciała a nie wychodzi, mniejsza.
Któregoś pięknego dnia, jeszcze przed Sylwestrem, szanowny C. odezwał się w końcu do mnie sam. Popisaliśmy znów o głupotach, ale już zaczęła się pojawiać koncepcja ‘najbliższego spotkania’ :P w ogóle to nasze smsowanie, to taka urocza sprawa, takie podchody jak dzieci z gimnazjum :D Może głupie, ale ma swoją magię, lubię to :D
Minął Sylwester, oboje spędziliśmy Go osobno, żadnych życzeń Noworocznych,  żadnego NIC… ALE jakimś cudem nie poddałam się… ostatni rzut na taśmę. Impreza! Podzwoniłam po wszystkich znajomych, od nich z pracy i nie tylko i zorganizowałam imprezę, 7 stycznia :D tydzień po Sylwestrze- tyle wytrzymałam :P Obdzwoniłam wszystkich, C. zostawiłam na koniec bo mnie trema zjadała przed tym telefonem… i tak już wiedział od wszystkich ziomków, że imprezę organizuję, no ale i tak nie wypadało nie zadzwonić osobiście, więc wzięłam ten telefon do ręki i tak łaziłam z nim po domu i mamrotałam pod nosem co mam powiedzieć, aż w pewnej chwili zawędrowałam do łazienki, przeglądam się w lustrze, telefon jakoś przy twarzy trzymałam, a że ekran dotykowy to przypadkiem, policzkiem wcisnęłam zieloną słuchawkę, a chyba nie musze dodawać, że numer C. już był ustawiony… To dopiero było wstrząsające, jak usłyszałam sygnał połączenia!!!!!! Kurwa!!! Cud, że tego telefonu z rąk nie wypuściłam, jak się zorientowałam, że to już, że dzwonię…. O matko, to było przeżycie tego roku :D No bo przecież, co z tego, że od pół godziny chodziłam z telefonem przy uchu i wymyślałam co mam powiedzieć, NIE BYŁAM GOTOWA :PP … Odebrał… zaprosiłam, pogadałam, NAWET coś zabawnego strzeliłam :P Powiedział, że przyjedzie, skoro Go zapraszam…
To jest takie dziwne, niesamowite uczucie usłyszeć głos osoby, do której coś się czuje, usłyszeć jej śmiech… Pewnie pisze jak poroniona jakaś ale tak właśnie jest… To się czuje…
Przyszedł dzień imprezy, wszyscy dotarli, popiliśmy na umór, Agata, C. i jeszcze jeden kolega zostali u mnie na noc. Nie miałam odwagi tego dnia z Nim porozmawiać, mimo tego, że alkohol teoretycznie powinien dodać odwagi… nic się nie wydarzyło. Pochlałam konkretnie, ojjj taak, zresetowałam się. Zresetowałam wszystkie wątpliwości, cały strach i następnego dnia, na kacu, kiedy było mi już wszystko jedno, co będzie to będzie, powiedziałam mu, że powinniśmy porozmawiać :D HA! Pamiętam to, jakie to było głuuuupie heheh i jego standardowa odpowiedź ‘O czym?’ i uśmieszek dający mi do zrozumienia, że doskonale wie o co mi chodzi :D
Zapytałam Go wprost, czy chce się z kimś spotykać. Czy to, że jest od kilku lat sam to jego świadomy wybór, czy po prostu nie trafił się nikt odpowiedni. Powiedział, że to nie jest tak, że nie chce się z nikim spotykać, ale jeśli chodzi o Nas, to musi się zastanowić nad tym. Musi przemyśleć sprawę i gdyby miało coś być, to chciałby najpierw poinformować o tym Ex. Zapytałam, czy Ex jest dla niego przeszkodą, powiedział, że nie, że moja i jego wspólna przeszłość Go nie obchodzi ale jako jego kumpel chciałby Go sam o tym poinformować, żeby nie dowiadywał się od osób trzecich. Kilka razy próbował zboczyć z tematu, ale ja się nie dałam :) wiedziałam, że jeśli nie teraz, to nigdy już się na to nie zdobędę. Kilka razy zdarzyło mi się zaciąć, widział to i zaskoczył mnie pytaniem, które zadał: ‘Ciężko się o tym mówi co?’ heh powiedziałam, że tak, tym bardziej kiedy On mi tego nie ułatwia. Zreflektował się i już nie unikał odpowiedzi na moje pytania :) Powiedziałam mu, że muszę zapytać o wszystko i powiedzieć wszystko to co mi w głowie siedzi bo strasznie mnie to męczy. Niestety, tak to już z Nim jest, że znów żadnych konkretów… Powiedział, że musi się zastanowić, a ja nie chciałam naciskać. I pojechał,  a ja czekałam… i czekałam… i czekałam…
Na cokolwiek, smsa, telefon, cokolwiek, jakąś informację, czy coś postanowił, czy tak, czy nie. Dałam mu dwa tygodnie. Zdaniem jednych za dużo, zdaniem innych mogłam dać mu więcej.

W między czasie, jakoś koło 5 stycznia napisał znów do mnie Mateusz, ten nieznajomy z fejsa. Po moich bliższych oględzinach fotek, okazało się, że jednak nie taki nieznajomy jak mi się wydawało na początku. Chodziliśmy razem do szkoły średniej przez trzy lata, on do klasy razem z moją dobra koleżanką. Przypomniałam sobie w końcu, powiedział, że zwrócił na mnie uwagę od razu ale nie miał odwagi do mnie zagadać przez te lata (i w sumie dobrze, bo i tak byłam w związku z Ex, więc pewnie tylko by Go spławiła :P) popisaliśmy trochę o Sylwestrze, powspominaliśmy stare czasy w szkole i w końcu, 6 stycznia zaproponował spotkanie, napisał mi to dzień przed imprezą. Nic już nie odpisałam, nie chciałam się w coś takie wplątywać skoro w głowie był mi tylko C. nie chciałam zawierać nowych znajomości. Po co miałam zaczynać coś nowego, skoro miałam największą nadzieję, że z C. coś wyjdzie. Olałam.
Ześwirowałam na punkcie C. myślałam o tym wszystkim cały czas. Czemu się nie odzywa, czy będzie aż tak wyrachowany, że nawet nie da mi znać, że to nie ma sensu? 

Przez cały związek z Ex. Były momenty, że pojawiał się w moich myślach M. bo to był TEN, którego kochałam. Ex nigdy TYM nie był dlatego tak się działo. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy jakieś pięć lat temu u nas w domu pojawił się C.
To było dziwne, kompletnie człowieka nie znałam, on mnie też. Pierwsze spotkanie ‘Cześć, cześć’ i tyle. Później, za pół roku całą ekipą pojechaliśmy na wesele do wspólnego kolegi od nich z pracy. C. razem z koleżanką siedział naprzeciwko mnie i Ex, drugie nasze spotkanie i ja już wiedziałam, że jeżeli kiedyś stanie się coś, że nie będę z Ex, to M. i C. tą są dwaj faceci, z którymi chciałabym spróbować… Zaskakujące? Nie wiem. Myślę, że tak się po prostu dzieje. Poznajesz kogoś i wiesz, czujesz, że Cię ciągnie… Pisałam kilka razy, że M. mi się śnił w nocy. C. też mi się śnił… Były takie chwile, że pojawiał się w moich myślach i tyle i był sobie. Tłumaczyłam sobie, że to takie pewnie zauroczenie, że lubię Go po prostu jako kolegę, bo jest śmieszny, pozytywny, miły… I tak to leciało, wspólne imprezy, wyjazdy do kina, kilka razy zdarzyło się, że byliśmy w kinie we troje, ja, Ex i C. i zawsze robiłam tak, żeby siedzieć po środku :) zawsze przegadywaliśmy z C. cały film :P Pamiętam ognisko u mnie w mieście, które zorganizował Ex dla wszystkich z pracy, zjechali się do nas, C. wparował do łazienki kiedy kręciłam włosy i gadał jak ładnie wyglądam :) Dał mi swoją bluzę wieczorem, kiedy było już chłodno, mimo tego, że Ex stał obok… Pamiętam dużo takich momentów, kiedy coś skomplementował, kiedy zawsze mówił coś fajnego kiedy mnie zatykało jak koledzy mi dokuczali (jak to faceci)
Nie wiem jak to się dzieje, po prostu tak jest… Poznajesz kogoś i wiesz, że dla tej osoby jesteś w stanie zrobić wszystko… kwestia tylko czy Ty okażesz się taką samą osobą dla tego kogoś.

Minęły dwa tygodnie… Nie odezwał się. Bolało, ale nie mogłam mieć pretensji, przecież na siłę go nie zmuszę. Nie jestem osobą cierpliwą, nie lubię czekać, nienawidzę czekać na coś czego bardzo chcę. Chujowe to było uczucie, naprawdę chujowe…
Po dwóch tygodniach i… paru dniach stwierdziłam, że koniec. Dłużej nie czekam, wiadomo, uczucie samo nie zniknie z dnia na dzień, ale postanowiłam sobie nie myśleć, zapomnieć jakimś cudem. Wiedziałam, że już nigdy się z Nim nie spotkam, nie chciałam, nie umiałabym z Nim normalnie rozmawiać, nie umiałabym nabrać dystansu a za nic w świecie nie chciałabym wyjść na jakąś zdesperowaną, załamaną wariatkę :| Pod jednym względem byłam z siebie dumna, że od dnia imprezy się nie ugięłam i nie napisałam do Niego pierwsza, a korciłoooo! Agata twierdziła, że mogłabym się odezwać od czasu do czasu, tak na luzie, żeby nie dać o sobie zapomnieć ale ja NIE! Mam swój honor jednak, może gdyby mi dał jakiś znak, cokolwiek, to może i bym dalej próbowała… Zrobiłam pierwszy krok, drugi należał do Niego i nie zrobił go…

24 stycznia odpisałam Mateuszowi, że możemy się spotkać. Wahałam się zajebiście, zastanawiałam czy ma to sens, ale stwierdziłam, że skoro C. nie przejawia jakichkolwiek chęci… to spróbujemy tu. Może okaże się fajnym facetem, przynajmniej zajmę głowę czymś innym. No i się spotkaliśmy 27 stycznia. Pierwsze spotkanie było naprawdę bardzo fajne, moja pierwsza taka randka RANDKA, z chłopakiem, którego w sumie nie znałam. Fajnie się gadało, pośmialiśmy się trochę. Na kolejne spotkanie umówiliśmy się już u mnie w domu :) tak, tak, szybko, wiem, ale przestałam myśleć, zaczęłam robić to, na co miałam ochotę. Pojawiały się myśli, co bym zrobiła gdyby teraz odezwał się C.
Pamiętam któryś wieczór, kiedy przyjechał do mnie Mateusz, otworzyłam drzwi a on w zębach trzymał kwiatka a w ręku dwa kieliszki i szampana, na moje pytanie z jakiej to okazji, powiedział ‘Bo się stęskniłem’ :) BYLIŚMY RAZEM NA DYSKOTECE!!!! Ja pierwszy raz od 9 lat! I bawiłam się zajebiście :D Mój żywioł, muzyka i taniec. Później przyszły Walentynki… Tyle prezentów to ja chyba w życiu nie dostałam od jednego człowieka. Jeden z prezentów stoi nadal w pokoju, a raczej siedzi na komodzie, duży, puchaty, ‘biały miś, dla dziewczyny…’ :P Od samego początku dużo z Nim szczerze rozmawiałam, że byłam w związku bardzo długim, że zakochałam się ale nie wyszło i bardzo było mi z tym źle, w styczniu straciłam pracę więc z tego powodu też byłam przybita a On mnie wspierał, pocieszał, pomagał znajdować rozwiązania moich problemów. Powiedziałam mu, że nie chcę się śpieszyć, żeby mnie nie popędzał, że potrzebuje czas też dla siebie i dla moich przyjaciół. Twierdził, że rozumie i widziałam, że starał się mi tego nie okazywać ale był zazdrosny  czas, który spędzałam ze znajomymi. Któregoś dnia wymsknęło mu się, że zaczyna mu bardzo zależeć… A ja tego u siebie nie czułam, nie było tego co z M. i C. Ci dwaj mogli nie robić NIC, a i tak poszłabym za nimi w ogień, a Mateusz był dla mnie cudowny, starał się, robił wszystko tak jak powinno być. Nieba by mi przychylił i widziałam w Jego spojrzeniu, że szuka takich samych uczuć u mnie… 

20 lutego poszłam na pierwszy dzień szkolenia w nowej pracy :) cieszyłam się jak dziecko kiedy do mnie zadzwonili, dwa miesiące siedzenia w domu to już too much for me. Poszłam, odbębniłam first day, wróciłam do domu, wyszłam na spacer z psem, kochana muza z telefonu w uszach i w pewnej chwili ‘klik, klik’ dźwięk wiadomości sms.

Luk na wyświetlacz… 



…C.


P.S. Nie wiem, strasznie wydaje mi się ten tekst wyprany z uczuć :| same fakty, mało emocji... W kolejnym wpisie będzie ZUPEŁNIE inaczej... 
Przepraszam, że tak długo :||||||||||

wtorek, 6 listopada 2012

'Don't bend, don't break, baby, don't back down...'



23.10.2012r.

Od samego rana pada śnieg, chlapnęła mi w twarz ta breja o 5.30 kiedy szłam do pracy… teraz jest już wszędzie biało i wciąż wali z nieba konkretnie. Jeszcze półtora miesiąca temu siedzieliśmy w górach na balkonie w minimalnej warstwie odzieży bo upał sięgał 30 stopni a teraz trzeba kurtki zimowe wyciągać. Jak zwykle sprzeczne uczucia. Pierwszy śnieg zawsze wywołuje u mnie ciepło w środku. ZAWSZE. Od razu wchodzą do głowy obrazy choinki, światełek, ciepły klimat świąt, ta atmosfera, którą w reszcie chciałabym poczuć. Przeżyć prawdziwie wzruszającą Wigilię, z kimś najważniejszym. Jak było do tej pory? Za małolata Wigilię spędzaliśmy tylko w wąskim gronie, ja rodzice i rodzeństwo. Zawsze zazdrościłam tym, którzy organizowali Święta całą rodziną, ciotki, wujkowie, dziadkowie, kuzyni, kuzynki… kupa ludzi jednym słowem. Tak chciałam. Takie Święta zawsze były u Ex. Zjeżdżała się jego rodzina, kuzyni z malutkimi dziećmi. Pierwszą Wigilię spędziłam x Ex i jego rodziną dwa lata po śmierci mojej mamy. Cieszyłam się jak głupia na wspólną kolację w tak dużym gronie, w momencie otwierania prezentów bywało tak głośno, że chyba nikt nikogo nie słyszał a i tak każdy gadał :) Było prawie idealnie. Prawie. Dlaczego? A no dlatego, że Ex nie lubił rodzinnych spędów. Co rok było to samo. Dwa tygodnie przed Świętami, tydzień, wszystko super, przygotowania, planowanie, kupowanie prezentów, no czuje się ten klimat czy się chce czy nie, zawsze się w niego wpada. Źle najczęściej zaczynało się dziać dzień przed Wigilią. Wystarczyło jedno spojrzenie na wyraz jego twarzy żebym wiedziała, że to już się dzieje. Nerwy wywoływało nawet to, że miał wybrać w co się ubierze na kolację. Z  każdego roku, przez te dziewięć lat mam do opowiedzenia jakąś smutną, Świąteczną historię. Tych z początku kiedy się spotykaliśmy już nie pamiętam, ale nigdy nie zapomnę jak się cieszyłam kiedy WRESZCIE, pierwszy raz od dawna Wigilia nie skończyła się awanturą. W pierwszy dzień Świąt pojechaliśmy do mojej rodziny na obiad, taka tradycja już- imieniny cioci Ewy itd. :) Wszystko pięknie, super, ekstra. Żadnych zgrzytów, chłopaki z wujkami opracowywali jakieś procenty. Dzień udany jak rzadko. Wracaliśmy do domu, Ex po procentach, odwoził nas mój brat, który za Ex nigdy nie przepadał (i vice versa) jego żona i mała córeczka. Drogi do domu było ze 20 minut, wywiązała się jakaś wymiana zdań między chłopakami, dyskusja, no niby wydawałoby się że rozmowa dwojga dorosłych ludzi, trochę nerwowa ale oni zawsze tak ze sobą rozmawiali. Ładnie się pożegnaliśmy, w zgodzie rozstaliśmy możecie sobie tylko wyobrazić moje zdumienie kiedy przekroczyliśmy próg mieszkania i od razu usłyszałam tyradę pretensji, nawet nie wiem o co, pamiętam, że nie wierzyłam własnym uszom, że to znów się dzieje. A było tak zajebiście. Nie reagowałam, nie chciałam wdawać się w dyskusję ale to go chyba jeszcze bardziej nakręcało. Zabrałam ubrania i poszłam do łazienki się przebrać, nawet nie zamknęłam za sobą drzwi na zamek a ten idiota się wściekł i zaczął krzyczeć, żebym się nie zamykała przed nim jak do mnie ‘mówi’. Wybił szybę w drzwiach gołą ręką. Nie raz już mu się zdarzało coś zbić, lustra potłuczone były wszędzie. U nas, u jego matki w domu, w mieszkaniu które kiedyś wynajmowaliśmy też rozbił jedno ale tym razem byłam w kompletnym szoku, mógł zrobić mi krzywdę, łazienka jest maleńka więc kilka odłamków mnie trafiło. I za co? Za to, że nie chciałam znów się kłócić, że chciałam przemilczeć, poczekać aż się uspokoi. No to się uspokoił… Najczęściej w takich sytuacjach reagowałam gniewem, krzyczałam na niego, wyzywałam od najgorszych, wszystko z nerwów wiadomo. Pamiętam, że na tym się nie skończyło, walił tą rozwaloną ręką po meblach, w kuchni o ścianę. Wszystko było zachlapane krwią, ściany, podłoga, jasny dywan w przedpokoju… Nie byłam zła, po prostu nie wierzyłam, że to się dzieje. Bez nerwów powiedziałam mu żeby się uspokoił bo zrobi sobie krzywdę, nie pamiętam co mówił, czy krzyczał ale chyba tak. Założyłam buty i wyszłam. Szczęście w nieszczęściu, że miałam klucze od mieszkania jego mamy, która spędzała Święta u swojej mamy i tam nocowała w ten podczas. Mam nadzieję, że nikt z Was nie wie, co się czuje w takiej chwili. Zamiast cieszyć się swoim towarzystwem w taki wyjątkowy czas, zamiast leżeć w ciepłym domu, przy choince rozmawiać o pierdołach, albo śmiać się po raz setny oglądając Kevina ja łaziłam po osiedlu, w mróz, po ciemku i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Wyszłam z domu, żeby nie patrzeć na koszmar, który dział się przecież nie pierwszy raz. Zaczęłam płakać dopiero kiedy zadzwoniłam do jego mamy i opowiadałam jej co się stało. Powiedziała, że bez problemu mogę iść do jej mieszkania i tam przenocować. Niedługo przyszła siostra Ex ze swoim chłopakiem i naszą wspólną koleżanką. Wszyscy doskonale wiedzieli jaki on jest, że jest nerwowy, porywczy a jak wypije i coś mu się nie spodoba to już koniec. Współczuli mi, nie raz słyszałam z ich ust, że dziwią się, że ja jeszcze wytrzymuję. A to jest naprawdę dobry chłopak, tylko ma problemy, które zaczęły się już w dzieciństwie.
Dopiero po jakimś czasie kiedy spojrzałam w lustro w łazience zauważyłam zadrapania od szkła na czole i nosie, których nawet nie czułam wcześniej. Kilka strupków było też na rękach. Takie rzeczy zostają w człowieku na zawsze. Czasem przychodzi czas, że muszę to z siebie wyrzucić i  wyrzucam to po raz kolejny, tutaj, bo wciąż kiedy myślę o Świętach cieszę się, że nadchodzą, a za chwilę pojawia się ten lęk. Wiem, że w tym roku tak już nie będzie. Będzie spokojnie, nic złego się nie wydarzy, ale w tym roku boję się czegoś innego. Boję się tego uczucia samotności, wiadomo, że nie będę sama. Jest rodzina, kilkoro znajomych z którymi można się spotkać ale nie ma TEJ osoby. Chyba nie jestem w stanie żyć sama tylko dla siebie. Nie umiem dać sobie czasu. Chcę już, teraz, natychmiast. A może to jest naturalne?   Może i jest, tylko dlaczego tylu ludzi, którzy są sami, nie mają drugiej połówki  daje radę, nie łamią się a ja tak nie potrafię? Co ze mną jest nie tak?   
Zdałam sobie sprawę z tego, że do tej pory zawsze dostawałam to czego chciałam. Jak się na coś uparłam to kombinowałam, krążyłam chodziłam i robiłam wszystko żeby to dostać i udawało się. M. jest pierwszą ‘rzeczą’ której nie jestem w stanie zdobyć, jest poza zasięgiem i nie mam na to wpływu. W tej chwili to jest najgorsze, że On jest gdzieś tam, a ja nie mogę zrobić nic, żeby Go mieć. Co jest najgorsze na przyszłość? To, że boję się, że nie będę potrafiła odpuścić a  On zawsze będzie tym którego chciałam a nigdy nie dostałam.


6 listopada 2012r.


Miałam się ustosunkować do Twojego komentarza Mary pod ostatnim rozdziałem, tym na temat chuja :) Być może masz dużo racji, ja nie potrafię się obiektywnie ustosunkować do Jego osoby ani zachowania. Dla mnie jest tym, którego kocham. NIGDY wcześniej czegoś takiego nie czułam. Kilka dni temu rozmawialiśmy na gadu, wyszło tak, że napisałam mu wszystko co czuję, pomimo rad Roberta, który mi mówił, żebym tego nie robiła bo po co skoro M. i tak ma to w dupie. Napisałam, WSZYSTKO. Zapytał się mnie jak to jest możliwe, że się w nim zakochałam, dlaczego. Napisał, że On na to nie zasługuje. Przeprosił mnie, konkretnie w sumie nie wiem za co. Powiedział, że cieszy się, że mnie poznał. Tyle.
Kilka dni później M. zasunął mi takiego kopa, pewnie nawet nieświadomie, że myślałam, że już się z tego nie podniosę. Przepłakałam kilka dni, nie przespałam kilku nocy, biedny Robert ciągle czytał te moje lamenty, pisał ze mną po nocach, praktycznie codziennie. Pocieszał, próbował mnie z tego wyciągnąć prośbą, groźbą.  Okazało się, że ten zajebiście bolesny kopniak odbił mnie od dna.  Uświadomił mi, że ja i On to przegrana sprawa, przynajmniej na ten czas a ja nie mogę czekać. Nie mogę czekać bo to mnie dobija. Nie pozwala mi się podnieść i iść dalej. Przestałam się zastanawiać dlaczego tak jest, czemu to właśnie On jest tym, który siedzi mi w głowie i sercu tak głęboko. Przestaje pomału się tym dręczyć. Kiedy zaczynam o nim myśleć wchodzę na profil fb i oglądam ich wspólne zdjęcia… może pomyślicie, że to znęcanie się nad sobą, na początku tak było a teraz to i pomaga racjonalnie myśleć. Pomaga mi przyswoić sobie niezaprzeczalny fakt, że On jest ze swoją dziewczyną, nie ze mną i nie ma sensu dłużej się tym gnębić.  Mam świadomość, że teraz tak piszę a pewnie jeszcze nie raz będę beczeć, przechodzić załamki, tęsknić. Nic na to nie poradzę, mogę jedynie się tylko starać dusić to w zarodku kiedy tylko poczuję, że zbliża się kryzys. Jak wyjdzie? Zobaczymy.

W tej chwili jest na tyle dobrze, że zaczęłam myśleć o kimś innym. Tak, tak pojawił się ktoś w mojej głowie, bo jak to mówią ‘klin- klinem’ Podobno ta metoda działa, czy ją wypróbuję? Jeszcze nie wiem. Na razie jestem na etapie rozważania za i przeciw. Pewnie ten z Was, kto czyta mojego bloga od początku i zna już trochę perypetie z facetami czytając to co napiszę pod spodem klepnie się w czoło i pomyśli, że jestem posrana jak nikt inny na świecie :) Dlaczego? Już tłumaczę.  
U mnie nigdy nie może być normalnie i bezproblemowo. Facet o którym zaczęłam myśleć ostatnio, to C. C jest kolegą  Ex (HA!) kumplem z pracy, który często u nas bywał przy okazji jakichś imprez np. urodzin Ex, sylwestra itd. No i to chyba mój główny problem. Oni razem pracują, kumplują się, spotykają, mają wspólną pasję- motory… Słyszałam, że między facetami jest coś takiego, taka niepisana umowa, że byłej kumpla się nie tyka :| A może to stereotyp? Może sama sobie to wymyśliłam ze strachu? Sama nie wiem przed czym. Niby chcę, lubię go bardzo, podoba mi się fizycznie i wewnętrznie. Jest osobą bardzo optymistyczną, nigdy nie widziałam go złego, smutnego, nigdy nie słyszałam żeby na kogoś krzyczał lub mówił o kimś źle. Totalne przeciwieństwo Ex! Ciągle pełny energii, czasem śmialiśmy się w naszej paczce, że C ma ADHD :) ciągle latał za piłką, bawił się z dzieciakami znajomych, skakał na trampolinie, wiecznie wszędzie go było pełno… No i właśnie niby chcę a jednak coś mnie powstrzymuje od zrobienia pierwszego kroku. Trochę zniechęcił mnie Robert. W pierwszej wersji powiedział, że w sumie to nie mam nic do stracenia, później jednak napisał, że jego zdaniem nie powinnam się w to mieszać bo jednak Ex może być sporym problemem. Może nie bezpośrednio, wydaje mi się, że nie powinien mieć z tym problemu, jednak dla C. mogłoby być to krępujące i niezręczne, w tej kwestii się z Robertem zgadzam. Rozmawiałam też z Kasią, która zna C. tak samo jak ja. Razem bywaliśmy na tych samych imprezach i ona z kolei od początku jak tylko jej o tym powiedziałam stwierdziła, że ‘nie’. To nie jest dobry pomysł, dopiero później kiedy dłużej pogadałyśmy zaczęła się nad tym głębiej zastanawiać ale czuję, że tak jak Robert nie pochwala tego. Parę dni temu spotkałam się z Agatą, koleżanka z naszej paczki, która razem ze swoim facetem pracuje z Ex i C. i o dziwo bardzo się ucieszyła, że to właśnie C. chodzi mi po głowie. Od razu zaoferowała się, że może mu szepnie słówko w pracy na mój temat, czego ja jej absolutnie zabroniłam. Wymusiłam na niej przyrzeczenie, że nikt, nawet jej facet ma się o tym nie dowiedzieć. Podejrzewam jednak, że Marek (jej facet) się dowie, wątpię, że będzie aż tak twarda i nie podzieli się z nim tą ‘radosną nowiną’. Jej optymizm mnie powalił. Zaczęła gadać, że jakby tak spojrzeć to pasowalibyśmy do siebie i że ‘ale by było fajnie’ prawie, że podskakiwała z radości heheh ale to też jest totalna optymistka, prawie jak C. Ona tam nie widzi problemu, że chłopaki razem pracują i wgl no NIE WIDZI PROBLEMU. Tak więc realnie patrząc jest 1:1 Agata za, Kaśka przeciw. Z wirtualnych doradców: Rob przeciw. Z Moniką nie rozmawiałam na ten temat. Ostatnio miałyśmy znów ciężką wymianę zdań, ale powoli zaczynam wychodzić na prostą i mam nadzieję, że i z Nią w końcu wyprostuję sprawę, przynajmniej częściowo. Ciekawa jestem jej opinii na ten temat.
Na razie bilans wychodzi ujemny. A jakie jest wasze zdanie w tej kwestii?

Znów jest skrajnie. Z jednej strony chcę, niby nie mam nic do stracenia, niczym nie ryzykuję (niby) może być fajnie, mówią, że jak nie spróbujesz to się nie przekonasz ale z drugiej strony chyba trochę sprawa z M. mnie hamuje. Z nim też tak było, też myślałam, że nie mam nic do stracenia, poszłam na żywioł, zrobiłam to co chciałam i przez chwilę było zajebiście. A później jednak straciłam coś czego się nie spodziewałam, trochę zdrowia psychicznego. Nie umiałam zachować dystansu i teraz też się tego boję. U mnie wszystko jest albo czarne albo białe. Nie umiem znaleźć złotego środka. Daję z siebie wszystko albo nic. Dlatego biję się sama ze sobą i znów nie wiem co robić. Nie chcę czekać, tracić czasu a z drugiej strony nie chce postępować pochopnie. Nie znam bardziej niezdecydowanej osoby niż ja. Znów zaczynam tragizować, zamiast wziąć po prostu telefon i napisać do Niego jednego głupiego  smsa…Sama już nie wiem czy to stereotypy, które mam w głowie mnie tak blokują czy zdrowy rozsądek podpowiada żeby nie pakować się w kolejną z góry przegraną sprawę.

No właśnie… ‘It’s my life’ :)

P.S. Miałam napisać coś od emocjonalnej strony odnośnie poprzedniego wpisu, no nie wyszło puki co. Może kiedyś. Teraz wolę o tym nie myśleć, nie przypominać sobie ciemnych spraw kiedy w końcu jest lepiej.
P.S. Co z tymi mądrościami, które mówią nam żeby iść za głosem serca?