sobota, 8 lutego 2014

Past... Present...


17.20

Wiem, że muszę zacząć od początku. Poprzedni wpis skończyłam w takim miejscu, że byłoby nie fair go nie dokończyć.

Żebym sama mogła przypomnieć sobie jak to było, wróciłam do smsów od C. z tamtego czasu, przeczytałam część, bardzo malutką tą z początku…

Spacerowałam z psem, słuchałam muzyki, klik klik i sms od C z pytam ‘Co się nie odzywasz?. Ostatni raz rozmawialiśmy na początku stycznia, miał się zastanowić. Nie odzywał się prawie dwa miesiące i nagle pyta czemu się nie odzywam? Wkurzyłam się! Jaja sobie robisz? Tak się po cichu zastanawiałam. No kurde! Z drugiej strony w jednej sekundzie serce zaczęło mi walić jak szalone, gęba się cieszyła BO JEDNAK MYŚLAŁ! Nigdy wcześniej sam pierwszy nie napisał! Odpisałam, że nie miałam czasu bo coś tam, coś tam (kłamstwo, łgarstwo, oszustwo :D) popisaliśmy chwilę o tym co u mnie, że nowa praca, jakie plany na przyszłość itd. aż w końcu napisał, że myślał nad tym moim pytaniem (czy chce się z kimś spotykać itd.) Zapytałam, czy mój Ex już mu nie przeszkadza i napisałam, że bardzo mnie teraz zaskoczył. Odp, że Ex mu nigdy nie przeszkadzał, tylko sam chciał z nim o tym porozmawiać, żeby się nie dowiedział od koleżanek plotkarek w pracy a po chwili dopisał ‘ale cieszysz się z tego zaskoczenia, czy raczej nie…’ Urocza wiadomość prawda? :D ale, ale, za to, że kazał mi tak długo czekać, nie napisałam mu, że skaczę z radochy pod sam sufit, że gęba mi się cieszy tak, że gdyby nie uszy to uśmiechałabym się do koła głowy :P Tak! Byłam mendą w tamtej chwili, taka moja natura, jeśli ktoś sprawia (nawet nieświadomie) że jest mi źle, nie ułatwiam życia później. Swoje MUSZĘ odegrać! Napisałam:  ‘Gdybyś mi tak napisał z miesiąc temu to pewnie bym się nawet nie zastanawiała, tylko bym się cieszyła bo sama tego chciałam ale od naszego ostatniego spotkania trochę się zmieniło. Pojawił się pewien ‘adorator’ jak to sam ująłeś, no i chyba teraz mam problem…’ Oczywiście owym adoratorem wtedy był Mateusz, z którym bądź co bądź spotykała się w tamtej chwili. STRASZNIE byłam ciekawa co teraz napisze cwany C i wcale mnie nie zaskoczył, aczkolwiek zdenerwował bo poddał się od razu bez żadnej walki, bez żadnych pytań, ot tak o! Napisał, że to teraz odjebał, że skoro tak to tego smsa nie było i że koleżeństwo też mu pasuje i że poza tym to przecież wiem, że życie singla mu zawsze odpowiadało, więc żebym się nie przejmowała. No myślałam, że go rozniosę przez ten telefon!! Wściekłam się i dałam mu to odczuć w kolejnej wiadomości: ‘Nie wiem czy życie singla CI pasuje. Wiesz jak było, zawsze Cię lubiłam i nie wierzę, że tego nie widziałeś… Zdecyduj się C albo chcesz, albo nie… Ja się zebrałam na szczerą rozmowę z Tobą, chociaż kosztowało mnie to zajebiście dużo nerwów, ale wiedziałam czego chcę. Powiedziałeś, że musisz się zastanowić więc ok, nie odzywałeś się dwa miesiące, aż tu nagle sms, że w zasadzie moglibyśmy spróbować, a po godzinie piszesz, że jednak nie było tematu?’ Ohhh jak ja sobie ulżyłam tym smsem :D Chociaż z jednej strony tez pokazałam mu swoje emocje, że mi zależy skoro wkurzyło mnie, że od razu sobie odpuszcza… teraz tak się zastanawiam, że mógł chcieć mnie sprawdzić :)  Serce chyba waliło mi 1000 razy na minutę w czasie kiedy czekałam na odpowiedź, ręce mi się trzęsły, pamiętam to mimo, że minął prawie  rok. Odpisał mi, że On też mnie lubi, ale nigdy nie myślał o mnie, że mogłoby coś być, że On jest dalej za, tylko żebym teraz ja to dobrze przemyślała… i dwie uśmiechnięte buźki. Odpisałam ‘ I niech mi ktoś powie, że to za kobietą ciężko trafić :P’ a On na to, że ‘Zobaczysz, jeszcze ja Ci to powiem :)’ :P no i tak, temat się trochę uciął, zeszliśmy na neutralne tematy żeby zbić ciśnienie i nerwową atmosferę. I tak minął miesiąc, a my dalej pisaliśmy, przedrzeźnialiśmy się w wiadomościach, czytałam dzisiaj wszystkie te smsy i trochę się pośmiałam, kilka razy łezka zakręciła się w oku… W międzyczasie, praktycznie zaraz jak znów pojawił się C skończyłam znajomość z Mateuszem. Ciężkie to było, przede wszystkim dlatego, że było mi Go żal, by6ło mi go szkoda bo to dobry chłopak. Mam nadzieję, że w końcu trafi na dobrą, fajną dziewczynę, która doceni kogoś takiego jak On. Co prawda trudno było mu się z tym pogodzić, dzwonił jeszcze później, czasami płakał mi w słuchawkę, strasznie było mi tego słuchać dlatego w końcu ucięłam kontakt definitywnie i ostro, nie zostawiłam mu żadnej nadziei bo to tylko by Go krzywdziło.

Minął kolejny miesiąc, święta, moje urodziny, moje imieniny i w końcu przyszedł taki wieczór kiedy znów pisaliśmy z C o pierdołach, jak zwykle, to był 22 kwietnia. Popisaliśmy, popisaliśmy i od tamtej pory nie dostałam już od Niego żadnej wiadomości. Nie wiem dlaczego tak się stało, ale ani On nie napisał, ani ja już się nie odezwałam… Chyba miałam dość czekania. Od lutego minęły dwa miesiące a my nic tylko ciągle pisaliśmy smsy, nigdy się nie spotkaliśmy, a było tyle okazji. Moje urodziny, moje imieniny, spotkania z wspólnymi znajomymi a mimo to nigdy nie padła z Jego strony żadna propozycja spotkania… jak dzieci… Może jestem zbyt uparta? Może mam dziwne zasady? Czy to dziwne, że po tej całej historii ja nie wyszłam z propozycją spotkania? Kurde! To w końcu On jest FACETEM! Ja i tak zrobiłam dużo, dałam szansę, nie odpuściłam, chociaż mogłam…

No i cóż, tak się historia z C skończyła. Ehh, aż mi łezki znów poleciały. Od tamtego czasu minęło wiele miesięcy, znów dużo się zmieniło, już nie pamiętam czy wtedy płakałam, ale pewnie tak. NA PEWNO! Szkoda mi tego, szkoda bo wiem, że mogłoby coś być, ale sama do przodu iść nie mogłam, sama nie chciałam tego ciągnąć, chciałam żeby On też chciała a skoro stało się tak jak się stało to jednak chyba mu nie zależało. Trochę dziwnie teraz mi się czyta te wiadomości. Chyba dlatego, że od tamtego czasu ja sama się zmieniłam. Teraz inaczej bym to wszystko pokierowała, ale teraz jestem bardziej pewna siebie i tego jak mają wyglądać rzeczy, które chcę i relacje z ludźmi z którymi chcę prowadzić jakieś relacje. Chociaż pewnie to co napiszę dalej kompletnie temu zaprzeczy. HAH! Cała ja :D Skrajność, pamiętacie to hmm? :)


Tak się zastanawiam czy nie skończyć na dziś? Znów będzie dużo do przeczytania, dużo do przyswojenia, a chciałabym żebyście napisały co myślicie o sytuacji z C. Może Wy macie jakiś pomysł na to, dlaczego wyszło jak wyszło i boję się trochę, że kiedy napiszę co i jak u mnie w chwili obecnej to… A z resztą!!!

W maju sprzedałam mieszkanie!!!! Jaka to była radość!! Z Ex już nie mamy nic wspólnego, z resztą w tym tygodniu dowiedziałam się, że się żeni :P Swoją drogą śmieszne jest to, że człowiek nawet jeśli mieszka daleko i tak wie na bieżąco co się dzieje w poprzednim miejscu zamieszkania dzięki ‘życzliwym’ ;) Swoją drogą życzę szczęścia na nowej drodze życia a przyszłej małżonce składam wyrazy współczucia ;)
Chociaż jeśli z ręką na sercu mam pisać to trochę jest mi przykro, ale nie dlatego, że to On się żeni, tylko dlatego, że ja też już bym chciała :) Od dawna chcę mieć dziecko, założyć rodzinę, ale życie układa się tak a nie inaczej…

Przeprowadziłam się do Kaśki :) na jakiś czas. W sierpniu koleżanka poznała mnie z fajnym chłopakiem, Marcinem. Wspólna zabawa na imprezie, kilka spotkań, luźna znajomość, żadnych deklaracji. Pamiętam, że któregoś ranka, przy śniadaniu z Kaśką powiedziałam jej, że czuję, że to nie jest facet dla mnie. Zaskoczyłam ją tym, bo Marcinowi niczego nie brakowało, był starszy ode mnie dwa lata, miał dobrą pracę, stałą już od kilku lat, poukładane w głowie, przystojny. Ale nie było tego CZEGOŚ. Znów, jak w sytuacji z Mateuszem. I znów stwierdziłam, że nic nie tracę, jak mam siedzieć w domu i zamulać to przecież możemy spędzić miło wspólnie czas. Zaprosił mnie na wesele jako osobę towarzyszącą które miało się odbyć dokładnie 21 września. Dwa tygodnie wcześniej zadzwoniła do mnie koleżanka Monika z pytaniem co robię za tydzień w weekend, tzn 14, 15 września bo ma w rodzinie wesele i jej młodszy brat nie ma z kim iść, bo rozstał się niedawno z dziewczyną, konkretny zawód miłosny i chce iść na to wesele sam. Wytłumaczyła mi, że absolutnie nie chce nas swatać ( o Marcinie nie wiedziała nawet) bo Kamil jest młodszy ode mnie, poza tym jest kierowcą, jeździ po Eurobie i nie ma czasu na związki no i do tego ten zawód miłosny no i ogólnie dzwoni do mnie, żeby się zapytać czy chcę iść się pobawić na weselu tak na luzie, po prostu się zabawić i jeśli się zgodze to dopiero da znać swojemu bratu, żebyśmy się dogadali bo On jest anty, uparł się, że pójdzie sam itd. więc chce Go postawić przed faktem dokonanym. Nie wiem czemu, jakoś tak bez większego namysłu się zgodziłam. W zasadzie z Moniką nie znałam się zbyt dobrze, Kamila nie znałam w ogóle, nawet Go na oczy nie widziałam, nigdy w życiu nie byłam u nich w domu i bez problemu się zgodziłam, żeby Monika z mężem przyjechała po mnie w piątek po południu, z nimi miałam jechać do ich rodzinnego domu na wschodzie Pl, w sobotę wesele, w niedzielę poprawiny i w poniedziałek powrót. No cóż, takie małe szaleństwo. Marcinowi po prostu oznajmiłam, że jadę i tyle. Nie przejawiał jakiegoś większego niezadowolenia czy zazdrości. Nie miał z tym problemu.

Następnego dnia po telefonie od Moniki, zadzwonił Kamil, żeby podziękować, że chcę z nim iść dotrzymać mu towarzystwa no i ogólnie tak pogadać trochę żeby się poznać, żeby nie było sztywno jak się spotkamy w piątek. I tak gadaliśmy cały tydzień, aż do TEGO piątku. Gadaliśmy i gadaliśmy przez ten telefon, wyciągał ze mnie wszystko jak leciało, cała moją przezłośść. Sam też dał z siebie co nieco wyciągnąć no i fajnie, złapaliśmy jakiś tam kontakt. W piątek przyjechała Monika z mężem, którego tez dopiero wtedy poznałam, a który już w samochodzie stwierdził, że jak mnie Kamil zobaczy to na bank się zakocha :D :D :D Śmiechu po drodze była masa. Dojechaliśmy, poznaliśmy się, wiadomo, że na początku mimo wielu rozmów było trochę niezręcznie, ale wieczorem usiedliśmy we czwórkę przy flaszeczce, oglądaliśmy płytę z wesela Moniki i Marka no i się atmosfera rozluźniła. Wesele mimo kiepskiego Dj’a, za to dzięki zwariowanym gościom było udane. Pojedliśmy, popiliśmy i pojawiły się nawet jakieś BUZIACZKI <zawstydzona> :P Pojawiły się też trochę poważniejsze rozmowy, na temat ewentualnych przyszłych planów, oczywiście oboje z Kamilem ostro zaprzeczaliśmy co byśmy mieli w planach jakieś związki w najbliższym czasie a skończyło się na tym, że na wesele z Marcinem już nie poszłam, za to kolejny weekend również spędziłam w towarzystwie Kamila. A później już samo poszło :) Pojechałam z Nim w naszą pierwszą, wspólną trasę do Austrii. To była fajna trasa, to w ogóle był fajny czas. Wiecie, takie początki znajomości, gdzie u każdego pojawiają się maślane oczka, każdy się stara. Jakieś flirciki, trochę jakiejś gry, przedstawianie siebie z najlepszej strony… Chociaż ja… hmmm, pamiętam, że już wtedy powiedziałam Kamilowi, że nie mam zamiaru znów stracić prawie dziesięciu lat na kolejnego faceta, że nie jestem w stanie długo czekać. W tym roku kończę 27 lat, chcę mieć dzieci niedługo a On, no cóż- jest ode mnie młodszy o 5 lat! Powiedziałam mu, że chcę spróbować, ale boje się już teraz jak to będzie dalej, że nie umiem sobie wyobrazić naszego wspólnego bycia razem kiedy ja pójdę do pracy a on będzie dalej jeździł. Twierdził, że jakoś to będzie, że jak się skończy zima to poszuka innej pracy żeby być na miejscu w domu. Tylko, że ja wynajmuję teraz mieszkanie w Warszawie, tutaj szukam pracy, a On mówiąc ‘być na miejscu, w domu’ ma na myśli swój dom, 120 kilometrów od Warszawy.

Za dwie godziny miną równe dwa tygodnie odkąd widzieliśmy się ostatni raz i to jest jak na razie najdłuższy okres przez który się nie widzieliśmy, nie będę ukrywała, że nie jest łatwo. Praca Kamila jest o tyle też specyficzna, że dostaje telefon i musi jechać, nie wiadomo na ile, nie wiadomo kiedy wróci. Najczęściej jest to kilka dni, rzadko zdarza się, żeby był na wyjeździe tydzień bez powrotu do domu, z ty, że kiedy wraca do domu, to do siebie. W domu też ma sporo obowiązków, jest zalatany.

Może jesteśmy ze sobą krótko, ale na poważnie, tak mi się wydaje. Trochę różnią się nasze wizje przyszłości. Kamil chce najpierw wykończyć górę u siebie w domu, żebyśmy mieli gdzie mieszkać i dopiero wtedy pomyśleć o ślubie. Ja wolałabym na odwrót. Decyzja nie została podjęta, póki co ani na jedno, ani na drugie nie mamy pieniędzy…

W czwartek Kamil wrócił do domu, rozmawialiśmy o tym, że planuje na wiosnę postarać się o dotację na rozkręcenie własnego biznesu, a do tego nadal byłby kierowcą u aktualnego pracodawcy, oczywiście na innych zasadach niż do tej pory bo rozkręcenie własnej działalności wymaga poświęcenia czasu, ale pieniądze jakieś też trzeba zarabiać, a taki początkujący biznes na początku raczej wymaga włożenia w niego własnych dochodów nim sam zacznie przynosić zyski. Wszystko jest takie słodko gorzkie, cieszę się, że jest zaradny, że chce się dorobić, mieć coś swojego ale z drugiej strony gdzie w tym wszystkim jestem ja? Tu się zaczynają te schody, o których mówiłam mu na samym początku, że jesteśmy na dwóch różnych etapach. Mało tego, ja jestem przyzwyczajona, że jeśli dwoje ludzi jest w związku, to są RAZEM, a nie jedno gdzieś a drugi gdzie indziej. Nie ma mowy o tym, żeby wprowadził się do mnie, bo tam ma pracę i tam ma dom, który chce wykończyć. Tam ma rodzinę itd. Rozumiem Go, dlatego nic nie mówię, nie zadaję tych pytań, które piszę tutaj. Nie chcę być taką dziewczyną, która Go między młotem a kowadłem ale z tyłu głowy mam świadomość tego, że od początku przedstawiłam mu swoje obawy, swoje podejście do przyszłości, a o ile dom można wykończyć w rok- bo da się, o tyle rozkręcić własną firmę na tyle by przyniosła takie zyski, żeby firma zarabiała sama na siebie a do tego dała finanse na to wykończenie już jest bardzo mało realne żeby zmieścić się w 2, 3 latach…  i gdzie ja wtedy będę? W Warszawie, a widywać się będziemy co tydzień w niedzielę albo nawet nie tyle.

Jestem egoistką? Mam świadomość, że On chce to zrobić z myślą o nas, dla nas to wszystko, ale chyba nie będę miała tyle cierpliwości. Widząc co się dzieje od dwóch miesięcy kiedy nie jeździmy już razem w trasy. W czwartek kiedy rozmawialiśmy przez telefon powiedział, że przyjedzie w piątek, w piątek wieczorem zadzwonił, że przyjedzie ale w sobotę bo musi jechać do Katowic w nocy, więc będzie w sobotę ale wieczorem, późnym, późnym wieczorem bo znajomemu popsuło się auto i obiecał, że pomoże naprawić… Zapytałam Go czy będzie mu się opłacało przyjeżdżać żeby przenocować i w niedzielę jechać z powrotem. Nie zapytałam o to dlatego, że nie chcę żeby przyjechał, że nie chcę się z nim zobaczyć tylko szczerze? Siedzę teraz i piszę i On jeszcze nie przyjechał a mi już łzy w oczach stoją bo wiem, że jutro znów pojedzie. Nie wiem czemu tak jest, ale im dłużej się nie widzimy tym jakoś jest mi łatwiej niż wtedy kiedy przyjeżdża co cztery dni i co chwilę znów go nie ma i znów jestem sama. Możliwe żebym bardziej tęskniła zaraz po tym jak się rozstajemy, niż kiedy nie widzimy się dłużej? Może byłoby łatwiej gdybym wiedziała z góry kiedy znów się zobaczymy, może łatwiej byłoby mi się jakoś do tego nastawić. Teraz jest tak, że wyjeżdża w poniedziałek i ja cały dzień ten i następny chodzę i myślę kiedy znów przyjedzie. To mnie wykańcza, dołuje a nie chcę mu truć. Przecież nie mogę od Niego wymagać żeby zostawił dobrą pracę. Nie mam pomysłu na to wszystko, na razie czekam tylko boję się, że nie chcąc jego męczyć swoimi żalami, w końcu zamknę to wszystko w sobie aż w końcu przyjdzie taki dzień jak z Ex, że powiem, że już dłużej tak nie mogę, albo ze strachu przed kolejnym rozstaniem, będziemy widywać się co raz rzadziej aż w końcu każde pójdzie w swoją stronę.

Czasami mam nadzieję, że dam radę, że jakoś to przeczekam ale wtedy znów przypominam sobie, że ani Kamil ani nikt inny nie może mi nawet powiedzieć ile mam czekać, ile to potrwa. Obiecałam sobie, że nie będę robiła nic wbrew sobie a widzę, że znów próbuję zagryzać zęby. Jakiś czas temu wyszła taka rozmowa, o czymś gadaliśmy i Kamil powiedział, coś na zasadzie że kiedyś weźmiemy ślub a ja na to odpowiedziałam już nie pamiętam dokładnie… że nie chcę rozmawiać na ten temat, czy ‘ dobra weź przestań’ i On oczywiście zaczął drążyć, że dlaczego nie chcę o tym rozmawiać, że czemu mielibyśmy się znów kłócić niby i czy chodzi o to, że nie wiadomo kiedy to będzie itd. Nie weszłam w temat, w ogóle, nie dałam się w niego wciągnąć bo wiem, że pewnie skończyłoby się moim płaczem, albo powiedziałabym za dużo, czyli to wszystko co dzisiaj tu piszę. Nie chcę stawiać go pod ścianą, wywierać presji a jeśli powiem to wszystko to tak będzie. Nie chcę żeby mógł kiedykolwiek mi wypomnieć, że cokolwiek na nim wymusiłam. Podczas tej ‘rozmowy’ zapytał co zrobię, czy go zostawię jak nie weźmiemy ślubu jakoś niedługo. Odpowiedziałam, że nie, ale to moje nie było tak niepewne, że zaczął się śmiać mówiąc ‘no cóż za entuzjazm’. Nie dziwie mu się, ale sama nie wiem co zrobię, jak będzie.

Raz mi się wydaję, że myślę sercem, dlatego staram się nie męczyć go swoimi fazami. Później wydaje mi się, że myślę rozumem, że jednak mam swoje lata i nie mogę czekać tyle ile Kamil by chciał. Chociaż również myślenie rozumem jest wtedy kiedy chcę dać mu spokój ze swoimi żalami bo przecież On to wszystko chce zrobić dla nas, a żeby to osiągnąć później, teraz musimy coś poświęcić.

Oszaleć mi się już chce :) Paranoja- zamiast się cieszyć na następne spotkanie, to każde jedno zatruwa mi myśl, że za chwilę znów go nie będzie.

Wkurzył się wczoraj kiedy zapytałam czy mu się opłaca przyjechać, powiedział mi to i powiedział, że już mu się włączyło ‘głupie myślenie’. Głupie myślenie tzn. ‘pewnie już mnie nie kocha, chce mnie zostawić’ itd. w zależności od sytuacji. Głupie myślenie dotyczy nas obojga, ja mam głupie myślenie kiedy obiecuje, że zadzwoni a nie robi tego ‘bo coś tam, coś tam’. Nic mu na to nie odpowiedziałam, nic typu żeby tak nie myślał, że nic się nie dzieje itd. Dlatego później już nie zadzwonił, dlatego dzisiaj też nie zadzwonił, pewnie przetwarza w głowie swoje ‘głupie myśli’ a ja obawiam się, że nie mogłabym już rozwiać tych głupich myśli bo sama się z nimi męczę na umór.

Przyjedzie? Nie przyjedzie? Chcę żeby przyjechał, czy nie?


P.S. Przepraszać za tak długa nieobecność? Hmmm… potwierdzają się słowa o tej mojej nieprzewidywalności :)
Pozdrawiam gorąco, ściskam, aaa i byłam na Impakcie w zeszłym roku, na Marsach! Może kiedyś o tym coś… Aha! No ale za jakość wpisu to przeproszę, bo wydaje mi się, że szczególnie druga część jest totalnie chaotyczna :| a w dodatku nie chce mi się jej dzisiaj sprawdzać, dodaję jak jest, ewentualne poprawki może kiedyś :)     

No i jeszcze jedno, mam zamiar zabrać się za zaległości w czytaniu u Was! Marsowych historii…