To wszystko
zaczyna się robić naprawdę chore, nie wiem jak ja to zniosę, jak sobie dam radę
jeśli się stąd nie wyprowadzę. Wracam z pracy do domu i non stop mam w uszach
słuchawki i słucham, słucham w kółko muzyki żeby nie słyszeć przychodzących
wiadomości. Ex przyszedł dzisiaj do mnie do pracy po coś tam i w czasie tych
dwóch minut które tam spędził oczywiście dostał sms’a którego zaraz przeczytał
perliście się uśmiechając i ciesząc.
Wczoraj
przepłakałam pół nocy, już położyłam się spać z psem w nogach i znów usłyszałam
ten przeklęty dzwonek, włożyłam w uszy słuchawki, włączyłam co trzeba i
ryczałam w poduszkę. Dlaczego? Dlaczego ryczę, przecież nie kocham Ex, nie chcę
z nim być, nikt, żadną siłą mnie zmusi do bycia z Nim. To nie jest człowiek dla
mnie. Może Sueno ma rację? Może boję się samotności ale jeszcze nie zdałam
sobie z tego sprawy? Może brakuje mi bliskiego kontaktu? Poczucia, że komuś
zależy? Chyba nie spodziewałam się, że jestem taka słaba, pierwszy miesiąc, dwa
po rozstaniu jedyne co czułam to ulgę, nawet radość i wolność a teraz? Wiem, że
dobrze zrobiłam i gdybym miała możliwość cofnąć czas to postąpiłabym tak samo. Tylko
chyba dopiero teraz dociera do mnie to, że Ex poszedł do przodu a ja się
zatrzymałam w dniu kiedy mu powiedziałam, że powinniśmy się rozstać i strach
nie pozwala mi ruszyć z miejsca. Panicznie się boję kompromitacji w kontaktach
z ludźmi, oczywiście chodzi mi o realny świat, w wirtualnym nie mam z tym
najmniejszego problemu. Już kiedyś chyba o tym pisałam, że mówi się iż w wieku
dojrzewania u nastolatków zdarzają się wahania nastrojów bo hormony buzują. Mam
wrażenie, że mi od okresu dojrzewania do tej pory nie przeszło, mam chore
myśli, raz się śmieję a za pięć minut płaczę. Rano patrzę w lustro i mówię
sobie z uśmiechem, że jest ok, nowy dzień- na pewno będzie spoko a wieczorem
mam ochotę zejść z tego świata. Poważnie. Zaczynam się zastanawiać nad jakimś
specjalistą.
Zaczynam się
bać, chociaż ‘bać’ to może nieodpowiednie słowo, mam wrażenie, że tracę siły na
znoszenie obecności Ex obok mnie i świadomości jego szczęścia a mojego
nieszczęścia. Chcę żyć, mam jakieś resztki wiary w to, że może jeszcze coś
dobrego mi się jednak przydarzy, ale czuję się co raz słabsza i mniej chętna do
podejmowania walki o własne szczęście.
W tej chwili…
egzystuję. Chodzę do pracy, wracam, wychodzę z psem, piszę, słucham, wściekam
się, płaczę, uśmiecham się, toleruję i opadam z sił.
P.S. Napisałam list do M. dzięki namowom Moniki- mojej Echelonowej syjamskiej bliźniaczce, ale myślę, że sama też prędzej czy później bym to zrobiła. Tkwi na moim twardym dysku i czeka aż nabiorę odwagi żeby go wysłać. Może dzisiaj? Chyba tak. A jutro spalę się ze wstydu.