21.16
Piszę, kasuję, piszę od nowa i znów kasuję. Tak non stop od
kilkunastu dni. Tylko siedzę i wzdycham
i eham bo czuję a nie potrafię tego ubrać w słowa i wyrzucić z siebie a nie mogę
już dłużej czekać! Musze o tym pisać, mówić, wywalić to bo czuję się jak
tykająca bomba.
I teraz najlepsze bo za chwilę czuję się jak wyprana
kompletnie z emocji i uczuć. Nie chce mi się wychodzić z łóżka, a w pracy nie
mogę usiedzieć na dupie tylko chodzę w tę i z powrotem. Kojarzycie te sceny rodem z ckliwego dramatu
kiedy jakaś emocjonalnie rozchwiana osoba siedzi na krześle i tępo gapi się
przez okno? Myślę, że często teraz tak właśnie wyglądam. Czasem łapię się na tym,
że ‘budzę się’ z zawieszki tylko dlatego, że zęby mnie bolą od zaciskania
szczęki.
Mam otwartego laptopa, worda, piszę tą notkę, słuchawki- w uszach gra mi ‘Praying…’ z linku na górze i
zamiast pisać łapię się na tym, że patrzę w wyciszony telewizor ustawiony na
kanale MTV Rock, gdzie leci coś, nawet nie wiem co… Eminem do chuja!!!
Czuję się pusta w środku, mam ochotę położyć się
gdziekolwiek z muzyką w uszach i leżeć, leżeć, leżeć aż się to wszystko
skończy. W rzadkich momentach kiedy mam przebłyski świadomości ‘normalnego’ człowieka
myślę, że chyba mam depresję i to jakieś już dość zaawansowane stadium. Myślę,
że mam depresję lub coś w tym rodzaju od chwili kiedy pierwszy raz pomyślałam o
samobójstwie tzn. ten drugi pierwszy raz, nie ten kilkanaście lat temu, tylko
ten na początku tego roku. Mimo tego, że od tamtego czasu dużo się zmieniło,
przeżyłam najpiękniejsze chwile w swoim życiu to nadal we mnie siedzi, bo to
podobno choroba nie? Tak, myślę, że to to. Coś zatruło mi umysł i koniec. Ale
ja już nie mam siły z tym walczyć, ile można? Powiecie, że dopóki jest nadzieja…
Nie ma jej już.
Zakochałam się. Zakochałam się na zabój i oddałabym mu
wszystko co tylko by chciał. Wszystko bez mrugnięcia okiem, tyle że On nie
chce. Za każdym razem kiedy dzwoni mój telefon, za każdym razem kiedy słyszę
dźwięk przychodzącej wiadomości serce zaczyna mi bić tak szybko i mocno, że to
aż fizycznie niemożliwe. Za każdym razem biję się sama ze sobą czy spojrzeć na
telefon, czy pozwolić mu dzwonić i delektować się nadzieją, że może to On…
tylko, że to nigdy nie jest On. Skończyły się słodkie smsy, skończyły się
telefony co wieczór, skończyły się nawet rozmowy na gadu. Ostatni raz
rozmawialiśmy przez telefon kiedy ja zadzwoniłam, ostatni raz to ja wysłałam mu
smsa, w którym napisałam, że się w Nim zakochałam, no i żeby być szczerą i
sprawiedliwą dodam, że przedostatniego smsa też wysłałam ja pisząc, że tęsknię.
Ostatni raz kiedy rozmawialiśmy na gg zapytałam co się stało bo miał kiepski
opis… nie dowiedziałam się bo nie odpisał. Poniżające, upokarzające, czy tylko
mi się tak wydaje? Może dramatyzuję hmm?
Mimo tego wszystkiego błagałabym Go na kolanach gdyby tylko mi powiedział, że
tego właśnie ode mnie chce. Ale On nie chce, a ja już upadłam chyba na samo
dno. W życiu nie pomyślałam, że coś może boleć tak bardzo. To jest autentyczny,
odczuwalny fizycznie ból. W środku, tak jakby ktoś założył mi wielką, metalową
obręcz na klatce piersiowej, tuż pod skórą i ją zaciskał.
Mówiłam, że będą banały i są!
Wiem, że za dużo myślę, za dużo analizuję. Wielu ludzi mi to
mówiło, M. też mi to powiedział. Nic na to nie poradzę, taka byłam zawsze i nie
umiem tego zmienić, to jest najbardziej autodestrukcyjna rzecz we mnie. To coś
jak rak w organizmie, powoduje że człowiek sam siebie dręczy i zjada od środka. Czasem
mi się udaje to wyłączyć ale tylko na chwilę. Udało mi się nie myśleć i nie
rozkładać wszystkiego na czynniki pierwsze kiedy byłam z Nim. Teraz nie jestem
i myślę i przetwarzam i zastanawiam się.
Po co mnie pocałował? Dlaczego powiedział, że mnie kocha?
Tylko dlatego, że oboje byliśmy pijani… w łóżku? Po co dał mi nadzieję?
Przychodzą mi do głowy myśli, że dlatego bo jest typowym facetem, który powie
wszystko byleby tylko dostać to czego chce. Nie wierzę w to. Może Go w tej
chwili idealizuję, może kierują mną uczucia, które sprawiają, że jestem ślepa i
wierzę w to w co chcę wierzyć, ale na pewno nie wierzę w to, że M. jest takim (nie
przebierając w słowach) chujem. Tylko wciąż zostaje pytanie po co to wszystko?
Czy zrobił to nieświadomie? Nie zdawał sobie sprawy, że tak to się może
skończyć? Musiał zdawać sobie z tego sprawę bo sama mu o tym pisałam, że boję się za bardzo zbliżyć bo później ja
wrócę i będę tęsknić a On przecież ma tam swoje życie i taki mały szczególik w
formie dziewczyny.
Oszalałam.
Zawsze tak jest, kiedy jest źle. Ex przychodzi i pokazuje mi
rachunek do zapłaty w ramach odszkodowania za zalanie sąsiadów a ja to
pierdolę. W pracy problemy, z dnia na dzień mogę skończyć bez pracy pomimo ‘bliskiej
znajomości’ z szefową- pierdolę to.
Sama siebie nie poznaję, mam ochotę położyć się i nie wstać.
I niech nikt się nie waży napisać, że będzie dobrze!
Jestem popieprzoną wariatką.
P.S. Podejrzewam, że coś jeszcze dopiszę, edytuję tą notkę bo to jeszcze nie wszystko...
Dopisane 4 października 16.22
Udało mi się wczoraj trochę popłakać. Czy mi ulżyło? Nie,
ale uspokoiłam się trochę. Mam chyba taki zakodowany schemat, piszę coś pod
wpływem emocji, jak jestem zła, nieszczęśliwa, wyrzucam z siebie cały syf a
później się uspokajam i dopisuję to o czym zapomniałam przyćmiona emocjami.
Trochę niezręcznie mi o tym pisać, ale miało być szczerze i
o wszystkim…
Nigdy nie byłam kochaną córeczką mamusi. Odkąd zaczęłam
dorastać nasze relacje nie wyglądały tak jak powinny. Moja mama miała ciężkie
dzieciństwo i wiem, że to dlatego była taka jaka była czyli bardzo wymagająca,
nieskora do okazywania uczuć. Może wtedy za nic na świecie bym się do tego nie
przyznała ale teraz widzę, że brakowało mi tego. Przytulenia, możliwości
porozmawiania o wszystkim. Miała twardy charakter, była bardzo ambitna, i taka
do bólu racjonalna. A ja jestem zupełnie inna od niej, choć teraz widzę sporo
cech, które odziedziczyłam. Do rzeczy bo zaczynam plątać.
Nigdy nie byłam pilnym uczniem w szkole, co mamusię moją
wkurwiało niesamowicie. Wiecznie pały z matematyki… Nigdy w życiu nie zapomnę
tej sytuacji. Któregoś dnia, klasówka z biologii, całkowicie ją zwaliłam a
poprawka ustnie, przy pieprzonej tablicy przed całą klasą. Wykułam się, umiałam
wszystko ale NIGDY nie zapomnę tego stresu, babka od biologii potrafiła zabijać
wzrokiem. W tej chwili bez problemu przywołuję wspomnienia jak waliło mi serce ze
strachu, ręce mokre, drżące. To było chyba gorsze przeżycie niż matura ustna z języka obcego. Jedno pytanie, drugie, trzecie. Dostałam ta
pierdoloną piątkę! Pamiętam, że usiadłam w ławce i chciało mi się płakać ze
szczęścia.
Mam ten obraz dokładnie przed oczami, mama siedzi w pokoju w
fotelu, ogląda telewizję, ja stoję w drzwiach i zaczynam opowiadać z bananem na
buzi, że taki stres i że dostałam piątkę a mama na to:
‘A jedynkę z matematyki poprawiłaś?’
Już nie pamiętam ale w pierwszej chwili chyba nic nie
odpowiedziałam, za to pamiętam, że po chwili jej wygarnęłam, pierwszy raz w
życiu powiedziałam (raczej wykrzyczałam, zalewając się łzami- kurwa jak w
filmie :|) jej co czuję i jak cholernie chujowe było to, że nie potrafiła się
ucieszyć z tego mojego małego sukcesu, tylko jak zwykle wyskakuje z porażkami.
Pamiętam, że zrobiło jej się głupio, chyba się nie spodziewała takiej reakcji. Ale
wtedy nie miało to dla mnie znaczenia. Było mi strasznie przykro, tak bardzo,
że zostało to w mojej głowie do dzisiaj. Nie mam żalu. Myślę, że nie zrobiła
tego świadomie, specjalnie, nie chciała mi zrobić krzywdy, po prostu taka była,
ale przez to ja mam teraz ze sobą problemy, myślę, że mam problem w poczuciem
własnej wartości.
M. powiedział mi, że jestem samolubna, ma rację bo robię
rzeczy, które innym mogą zrobić krzywdę. Co z tego, że mi przynoszą ulgę.
Powiedział mi, że jestem wredna, być może w żartach, nie
wiem, nie zapytałam dlaczego to powiedział. Nie przypominam sobie sytuacji, w której
byłabym dla Niego wredna, ale wiem że potrafię taka być.
Dlaczego o tym piszę? Bo denerwuje mnie to, że z tego
wszystkiego o czym rozmawialiśmy, co On mówił do mnie i o mnie ja ciągle myślę
tylko o tych złych rzeczach. Dlaczego nie potrafię się cieszyć tymi miłymi
słowami, które od Niego usłyszałam? Wręcz nie wierzę w te komplementy, które mi mówił. Do tego jeszcze dochodzi
sprawa braku zaufania po ostatnich przejściach z Ex…
Mam problem ze sobą, mam problem w głowie, który sprawia że
jestem jak gąbka, która chłonie wszystko co złe i te złe rzeczy siedzą we mnie
i karmią się tym myśleniem i jeszcze bardziej mnie to nakręca. A dobre rzeczy?
Są, zauważam je, ale przelatują przeze mnie jak przez sitko, przelatują i lecą
gdzieś dalej do ludzi, którzy umieją je zatrzymać, docenić i odwdzięczyć się.
Ja nie umiem i nie wiem dlaczego. Pamiętam smsa od M. że On mi pisze tyle
miłych rzeczy a ja nic. No właśnie!! A ja nic! I niech mi ktoś powie dlaczego? Tu
mi się nasuwa tylko jedna, przerażająca mnie prawda: bo jestem jak moja matka.
To jest posrane. Mam to w środku, czuję przecież! To jest
dokładnie odczuwalne, to ciepło w środku kiedy o kimś myślisz, to napięcie,
które towarzyszy kiedy nie ma Go obok. Czemu potrafię to napisać tutaj a nie
umiem powiedzieć Jemu?
Im bardziej jestem szczera tutaj, im więcej piszę i wyrzucam
z siebie tym dokładniej widzę jak zajebiste problemy mam ze swoją głową. Nie ma
co ściemniać… przerażające.
Tyle. Myślę, że to jest już mój przedostatni wpis.