12.26
AWOLNATION- 'SAIL' kiedyś już chyba było, ale jest ze mną od tych dwóch tygodni i nie chce odejść.
Jak zwykle problem z tym, od czego zacząć. A niby takie to
proste, że od początku… Najchętniej wrzuciłabym tutaj wszystkie moje rozmowy z
Robertem i Moniką z dwóch poprzednich tygodni, w nich jest wszystko to co chciałabym
tu napisać…
Podejrzewam, że ten wpis będzie tylko zlepkiem faktów,
krótkim zlepkiem. Podejrzewam bo jak wyjdzie to się okaże na koniec. Siedzę w
pracy co utrudnia mi pisanie, ale skoro już był ten bodziec do napisania to
napiszę, żeby mieć z głowy, ale emocji tym razem raczej nie będzie.
7 października podjęłam próbę samobójczą, jak widać
nieudaną, co swoją drogą BARDZO mnie zdziwiło. A jednak, nie jest to takie
proste jak mogłoby się wydawać. Nie napiszę tu szczegółowo co, jak i w jaki
sposób. Jedyne co mogę napisać to to, że było to zaplanowane już dawno. Jedyną
osobą, która wie w jaki sposób chciałam to zrobić jest psychiatra z którym
rozmawiałam tydzień później. Swoją drogą trafiłam do totalnego formalisty,
popytał, coś tam pogadał, przepisał antydepresanty i do widzenia. Chyba jednak
psycholog byłoby lepszym wyborem… Na kolejne dwa tygodnie rodzinka zabrała mnie
do siebie na wioskę, rodzinka w sensie brat, bratowa i ojciec. Oczywiście
wszyscy wiedzieli co się stało, ogólnie najbliższa rodzina, Ex, M., Monika,
Robert no i moja szefowa. Prawdę mówiąc chciałabym żeby wszyscy wiedzieli.
Pamiętam zdziwienie Ex kiedy poprosiłam go żeby powiedział mojej szefowej co
się stało, nie umiał zrozumieć dlaczego chcę żeby wiedziała. A ja po prostu już
miałam dość udawania przed wszystkimi, że jest dobrze skoro nie jest.
Po pierwszym tygodniu na wiosce czułam się o wiele lepiej,
dużo rozmawiałam z bratową, która aktualnie jest w 7 miesiącu ciąży więc była
ze mną cały czas. Rozmawiałam z braćmi, którzy BARDZO mnie zaskoczyli, bo
dowiedziałam się, że oni też mieli w swoim życiu takie załamania, może nie AŻ
takie jak moje, a może i takie tylko oni po prostu mają twardszą psychikę, dlatego
jakoś dali radę. Do rzeczy. Po tygodniu poprosiłam ojca żeby odwiózł mnie do
domu, chciałam wrócić już do domu. Jak tylko wyszłam z mieszkania brata
praktycznie od razu poczułam to napięcie. Pamiętam, że nawet nie zdjęłam kurtki
ani butów, stanęłam w kiblu i zaczęłam płakać. Znów. Ryczałam i ryczałam, w
końcu się ogarnęłam i poszłam z ojcem do pracy. W zamyśle było żebym tego dnia
już normalnie zaczęła pracę, ale szefowa wybiła mi ten pomysł z głowy, tzn.
dała mi wybór ale jej zdaniem jeszcze nie nadawałam się do powrotu i miała
rację. W rezultacie po jakichś czterech godzinach byłam z powrotem u brata. Dalej
jakoś poleciało. Zaliczyłam psychiatrę, przepisał mi antydepresanty i coś
doraźnie na uspokojenie (co okazało się zbawienne!) i skończyła się panika.
Myśli samobójcze są, wracają. Doły są, uczucie samotności
też choć już dużo mniejsze dzięki Robertowi, którego bardzo podziwiam za to co
robi. Nie mam pojęcia jak On to robi, ale wciąż jest i prawie codziennie siedzi
po drugiej stronie monitora i czyta te moje zrzędzenia na temat M. na temat
Moniki i moich faz związanych z Nią i z sytuacją w jakiej Ją postawiłam. Stara
się doradzać, pocieszać, rozśmieszać, odciąga od złych myśli. Po prostu widzę,
że chce mi pomóc i myślę, że jest idealną do tego osobą, bo sam nie miał w
życiu łatwo, a psychikę ma twardą więc daje rade ze mną. Sytuację z Moniką
opiszę, albo nie. Może jak rozwiążę tą sprawę, to kiedyś dam radę wyjaśnić o co
chodzi. JAK rozwiążę bo puki co nie mam bladego pojęcia jak to zrobić.
Skrzywdziłam Monikę, zrobiłam jej straszne świństwo i sama sobie w tej chwili
nie potrafię z tym poradzić. Boli i serce pęka ale mam jakąś głupią nadzieję,
że czas przyniesie mi jakieś rozwiązanie. Może spojrzę na to z jakiejś innej
perspektywy i poukładam wszystko od nowa JAKIMŚ CUDEM.
Pan doktor powiedział wyraźnie: unikać emocjonalnych
sytuacji heh. Jak na ironię praktycznie co wieczór piszemy z Robertem o Monice,
o M. a to są tylko i wyłącznie emocje. Co wieczór jest tryb płaczking taki, że
później wszystko boli, z tą różnicą, że dzięki lekom to łatwiej przechodzi.
Kiedy mam dość potrafię przestać płakać a wcześniej nie mogłam.
Od trzech dni jestem już w pracy, tylko pierwszego dnia było
małe załamanie i kilka łez w środku dnia więc leki działają.
Tyle na dziś, mało za to treściwie w miarę. Być może na dniach pojawi się coś bardziej od
tej emocjonalnej strony... aha no i w planach mam odnieść się do Waszych
ostatnich komentarzy Mary i Sueno oczywiście w temacie relacji z M. Ojjj to
będzie… trudne.
wydaje mi się że nie mam prawa oceniać cię i tego co zrobiłaś bo nie znam cię wystarczająco i nie wiem czym się kierowałaś tak decydując i jak się czułaś, ale skoro mówisz, że planowałaś to, to znaczy wtedy, że poważnie do tego podeszłaś ( wiesz o co mi chodzi, to nie było coś w stylu: złamał mi się paznokieć, chcę umrzeć). Chcę tylko żebyś wiedziała, ze cieszę się że ci się nie udało. Bóg dając nam życie nie powiedział: będzie łatwo albo trudno. Dał nam niezagospodarowaną przestrzeń, a jak wiadomo z tym co nie do zdefiniowania- najgorzej. Najprościej jest stchórzyć, a wręcz heroizmem jest dotrwać na tym padole.To moje zdanie na temat samobójstwa.
OdpowiedzUsuńNie wiem co mogę powiedzieć jeszcze.