środa, 24 października 2012

'Blame it on my A.D.D baby...'



 12.26

AWOLNATION- 'SAIL'  kiedyś już chyba było, ale jest ze mną od tych dwóch tygodni i nie chce odejść.

Jak zwykle problem z tym, od czego zacząć. A niby takie to proste, że od początku… Najchętniej wrzuciłabym tutaj wszystkie moje rozmowy z Robertem i Moniką z dwóch poprzednich tygodni, w nich jest wszystko to co chciałabym tu napisać…
Podejrzewam, że ten wpis będzie tylko zlepkiem faktów, krótkim zlepkiem. Podejrzewam bo jak wyjdzie to się okaże na koniec. Siedzę w pracy co utrudnia mi pisanie, ale skoro już był ten bodziec do napisania to napiszę, żeby mieć z głowy, ale emocji tym razem raczej nie będzie.
7 października podjęłam próbę samobójczą, jak widać nieudaną, co swoją drogą BARDZO mnie zdziwiło. A jednak, nie jest to takie proste jak mogłoby się wydawać. Nie napiszę tu szczegółowo co, jak i w jaki sposób. Jedyne co mogę napisać to to, że było to zaplanowane już dawno. Jedyną osobą, która wie w jaki sposób chciałam to zrobić jest psychiatra z którym rozmawiałam tydzień później. Swoją drogą trafiłam do totalnego formalisty, popytał, coś tam pogadał, przepisał antydepresanty i do widzenia. Chyba jednak psycholog byłoby lepszym wyborem… Na kolejne dwa tygodnie rodzinka zabrała mnie do siebie na wioskę, rodzinka w sensie brat, bratowa i ojciec. Oczywiście wszyscy wiedzieli co się stało, ogólnie najbliższa rodzina, Ex, M., Monika, Robert no i moja szefowa. Prawdę mówiąc chciałabym żeby wszyscy wiedzieli. Pamiętam zdziwienie Ex kiedy poprosiłam go żeby powiedział mojej szefowej co się stało, nie umiał zrozumieć dlaczego chcę żeby wiedziała. A ja po prostu już miałam dość udawania przed wszystkimi, że jest dobrze skoro nie jest.
Po pierwszym tygodniu na wiosce czułam się o wiele lepiej, dużo rozmawiałam z bratową, która aktualnie jest w 7 miesiącu ciąży więc była ze mną cały czas. Rozmawiałam z braćmi, którzy BARDZO mnie zaskoczyli, bo dowiedziałam się, że oni też mieli w swoim życiu takie załamania, może nie AŻ takie jak moje, a może i takie tylko oni po prostu mają twardszą psychikę, dlatego jakoś dali radę. Do rzeczy. Po tygodniu poprosiłam ojca żeby odwiózł mnie do domu, chciałam wrócić już do domu. Jak tylko wyszłam z mieszkania brata praktycznie od razu poczułam to napięcie. Pamiętam, że nawet nie zdjęłam kurtki ani butów, stanęłam w kiblu i zaczęłam płakać. Znów. Ryczałam i ryczałam, w końcu się ogarnęłam i poszłam z ojcem do pracy. W zamyśle było żebym tego dnia już normalnie zaczęła pracę, ale szefowa wybiła mi ten pomysł z głowy, tzn. dała mi wybór ale jej zdaniem jeszcze nie nadawałam się do powrotu i miała rację. W rezultacie po jakichś czterech godzinach byłam z powrotem u brata. Dalej jakoś poleciało. Zaliczyłam psychiatrę, przepisał mi antydepresanty i coś doraźnie na uspokojenie (co okazało się zbawienne!) i skończyła się panika.
Myśli samobójcze są, wracają. Doły są, uczucie samotności też choć już dużo mniejsze dzięki Robertowi, którego bardzo podziwiam za to co robi. Nie mam pojęcia jak On to robi, ale wciąż jest i prawie codziennie siedzi po drugiej stronie monitora i czyta te moje zrzędzenia na temat M. na temat Moniki i moich faz związanych z Nią i z sytuacją w jakiej Ją postawiłam. Stara się doradzać, pocieszać, rozśmieszać, odciąga od złych myśli. Po prostu widzę, że chce mi pomóc i myślę, że jest idealną do tego osobą, bo sam nie miał w życiu łatwo, a psychikę ma twardą więc daje rade ze mną. Sytuację z Moniką opiszę, albo nie. Może jak rozwiążę tą sprawę, to kiedyś dam radę wyjaśnić o co chodzi. JAK rozwiążę bo puki co nie mam bladego pojęcia jak to zrobić. Skrzywdziłam Monikę, zrobiłam jej straszne świństwo i sama sobie w tej chwili nie potrafię z tym poradzić. Boli i serce pęka ale mam jakąś głupią nadzieję, że czas przyniesie mi jakieś rozwiązanie. Może spojrzę na to z jakiejś innej perspektywy i poukładam wszystko od nowa JAKIMŚ CUDEM.

Pan doktor powiedział wyraźnie: unikać emocjonalnych sytuacji heh. Jak na ironię praktycznie co wieczór piszemy z Robertem o Monice, o M. a to są tylko i wyłącznie emocje. Co wieczór jest tryb płaczking taki, że później wszystko boli, z tą różnicą, że dzięki lekom to łatwiej przechodzi. Kiedy mam dość potrafię przestać płakać a wcześniej nie mogłam.
Od trzech dni jestem już w pracy, tylko pierwszego dnia było małe załamanie i kilka łez w środku dnia więc leki działają.

Tyle na dziś, mało za to treściwie w miarę.  Być może na dniach pojawi się coś bardziej od tej emocjonalnej strony... aha no i w planach mam odnieść się do Waszych ostatnich komentarzy Mary i Sueno oczywiście w temacie relacji z M. Ojjj to będzie… trudne.

1 komentarz:

  1. wydaje mi się że nie mam prawa oceniać cię i tego co zrobiłaś bo nie znam cię wystarczająco i nie wiem czym się kierowałaś tak decydując i jak się czułaś, ale skoro mówisz, że planowałaś to, to znaczy wtedy, że poważnie do tego podeszłaś ( wiesz o co mi chodzi, to nie było coś w stylu: złamał mi się paznokieć, chcę umrzeć). Chcę tylko żebyś wiedziała, ze cieszę się że ci się nie udało. Bóg dając nam życie nie powiedział: będzie łatwo albo trudno. Dał nam niezagospodarowaną przestrzeń, a jak wiadomo z tym co nie do zdefiniowania- najgorzej. Najprościej jest stchórzyć, a wręcz heroizmem jest dotrwać na tym padole.To moje zdanie na temat samobójstwa.
    Nie wiem co mogę powiedzieć jeszcze.

    OdpowiedzUsuń