27 maja 2012 r. 10.03
Niedziela, święto jakieś, a ja w pracy. Siedzę i czytam,
czytam coś co wyciska z moich oczu łzy i myślę sobie „opanuj się dziewczyno, w
pracy jesteś”. Ktoś wchodzi i patrzy i WIDZI! Ale nic nie mówi i chwała mu za
to. Kilka minut później- kolejna osoba. Od kilku dni mam ochotę ich wszystkich
pozabijać. Wykrzyczeć im prosto w te zmęczone życiem twarze, żeby wypieprzali
mi sprzed oczu! Jak widzę ruchy niektórych osób to po prostu się we mnie
gotuje, ta ślamazarność NOSZ KURWA! Ze złości aż mnie zaczyna mdlić a oni
jeszcze zaczynają humorami walić, żenujące żarciki opowiadać. WYJDŹ CZŁOWIEKU
BO CI PODERŻNĘ GARDŁO MYDŁEM! A po chwili wchodzi młody chłopak i co Weak robi?
Uśmiecha się, no bo w końcu jestem Weak nie? To mówi samo przez się.
Chciałabym kiedyś wybrać się do psychologa/ psychiatry na
tzw. analizę psychologiczną. Ciekawa jestem co by mi powiedział a jednocześnie
trochę się boję, że od razu by mnie wsadził w kaftan i do psychiatryka :/ Dam
znać jak już się wybiorę, oczywiście jeśli uda mi się nie wylądować w pokoju
bez klamek.
Jestem naprawdę zdrowo popieprzoną osobą, nie znam drugiego
takie świra jak ja. Puki co nie umiem tego opisać. Myślę, że kiedyś może.
Staram się, naprawdę się staram wierzyć, mieć nadzieję ale
nie potrafię obniżyć pułapu. Nie po tylu latach prowadzenia marnej imitacji życia
u boku osoby do której NIC nie czułam. Przeraża mnie to teraz. Zastanawiam się
jak tak mogłam? Jakim cudem wierzyłam, że jakoś się ułoży, że jakoś tam będzie?
Przecież my jesteśmy zupełnie innymi osobami. Totalnie! Ex jest realistą w stu
procentach. Trzeźwo parzącym na świat mężczyzną mającym cele i pasje w życiu.
Co sobie postanowił do tego dążył. Miał odwagę podjąć decyzję w trzydzieści
sekund dwadzieścia sekund po to żeby spełnić swoje marzenia.
A ja? Zupełne jego przeciwieństwo. Wiecznie z głową w chmurach.
Od zawsze słuchawki w uszach i wyimaginowany, zmyślony świat w głowie.
Pieprzona marzycielka, niedojrzała gówniara. Tak mi się czasem wydaje, że
zatrzymałam się kiedy miałam piętnaście lat i nie potrafię ruszyć dalej.
Zmienić swoich priorytetów. Boję się, że
nie potrafię zmienić swojego myślenia, może za dużo książek we wczesnej
młodości? Za dużo fantazji? Boję się, że nie będę potrafiła iść na kompromis,
że nie będę umiała odstąpić od swoich oczekiwań a z drugiej strony boję się, że
jak już na ten kompromis się zgodzę to znów wyląduję obok kogoś zupełnie do
mnie nie pasującego, tak jak Ex.
Czy jest możliwe, że znajdę kiedyś kogoś kto będzie rozumiał
mnie bez słów? Przecież ludzie nie raz mówili, że znaleźli kogoś takiego w
swoim życiu. Ciężko mi w to uwierzyć… Czy będzie ktoś na czyj widok uśmiech sam
wciśnie mi się na twarz? Czy będzie ktoś kto będzie się śmiał z tych samych
żartów, kto widząc, że płaczę przytuli i będzie płakał razem ze mną a innym
razem potrząśnie i każde się pozbierać. Czy będzie ktoś kto pozwoli dzwonić do
siebie o każdej porze dnia i nocy i nawet jeśli będę to robiła co pół godziny
za każdym razem odbierze? Ktoś kto widząc, że coś jest nie tak sam będzie
wiedział kiedy zapytać o co chodzi a kiedy po prostu milczeć? Chyba chcę
pierdolonej wróżki siedzącej w mojej głowie. Mam wrażenie, że wciąż jestem małą
dziewczynką w ciele dorosłej kobiety, która potrzebuje kogoś kto się nią
zaopiekuje, poprowadzi tą dobrą drogą. Kogoś kto będzie wspierał silnym
ramieniem a jednocześnie będzie potrafił po prostu mówić. Mówić tak, żebym ja
nie musiała się już domyślać, zgadywać, mówić co czuje, co go denerwuje, czego
ode mnie chce. Kogoś kto nie odwróci się na pięcie pukając jednocześnie w czoło
kiedy ja stanę na środku ulicy chowając w dłoniach twarz płacząc i tupiąc ze złości nogą bo coś po prostu mnie
zdenerwowało. Chcę kogoś kto też będzie sam z siebie chciał to robić, opiekować
się mną nie dlatego, że jestem małą żałosną, nieprzystosowaną do życia
dziewczynką, ale dlatego, że mój uśmiech będzie sprawiał mu radość i powodował
TO właśnie ciepło w środku. Chcę kogoś kto będzie wiedział patrząc mi w oczy,
że jest osobą której ufam w stu procentach, w której ręce oddaję całą siebie,
całe moje życie i żeby wiedział, że odchodząc zabiera ostatni mój oddech,
rozbija mnie na milion kawałków. Zabiera życie. Czy taka miłość jest możliwa?
Czy to tylko zdarza się w książkach? W mojej wyobraźni? Chciałabym żeby ktoś mi
powiedział, że to jest możliwe. Uwierzyłabym, gdyby znalazła się choć jedna
osoba która powie, że to może się zdarzyć. Puki co chcę wierzyć, ale nie wiem
czy mam w co, bo nie można wierzyć w coś co być może nie istnieje prawda?
Z jednej strony chcę być sama, wiem, że za wcześnie jeszcze
na wchodzenie w jakiekolwiek nowe relacje ale to chyba samo jest w mojej naturze,
że szukam, rozglądam się i patrzę. Teraz przynajmniej nie chcę iść na żywioł i
brać tego co w ręce wpadnie. Staram się określić to czego chcę i chyba popadam
ze skrajności w skrajność. Za dużo chcę? Za dużo wymagam? No przecież pisałam
już, że jestem nienormalna.
Jest ktoś mądry na tym świecie, kto każe nam bez względu na
wszystko stawiać siebie na pierwszym miejscu, żyć zgodnie z własnym sobą,
marzyć i spełniać swoje pragnienia. Wierzę, że ma rację, że to dobra droga ale
bardzo trudna. Ciężko jest się nie poddawać.
Straszny chaos dzisiaj w tym tekście, samej przed sobą mi
głupio ale cóż. Prawda jest, że mi ulżyło. Odleciała gdzieś ta złość, którą
czułam na początku. Jednak to prawda, że jak się człowiek wygada, uwywnętrzni
to mu lepiej.